czwartek, 31 sierpnia 2017

Angielska prowincja w amerykańskim duchu

Autor: Barbara J. Zitwer
Tytuł: "Klub kąpielowy angielskich dam"
Tłumaczenie: Anna Rogulska
Wydawnictwo: Znak Literanova
Miejsce i rok wydania: Kraków 2013, wydanie I
Liczba stron: 378





Można typowy, dość schematyczny i ograny pomysł na opowieść o młodej, dobrze zapowiadającej się, rozczarowanej związkiem, zdradzonej, zrezygnowanej swoją pozycją zawodową po latach pracy (itp. itd. lista wyboru jest obszerna) kobiecie wykorzystać w całkiem interesujący sposób.
Można mu dodać drugiego książkowego dna. Książkowego, architektonicznego, marketingowego, emocjonalnego. Na tle zakurzonego już mocno, ale jak czuję eksploatowanego non stop tematu powołanego do życia w osobie Bridget Jones (czuję to podskórnie, ponieważ od czasów pamiętników Bridget J. i "Terenu prywatnego" B. Kosmowskiej nie wkraczam w te, niemoje, rewiry), propozycja Barbary Zitwer jest świeża jak bułeczka z wiejskiej piekarni. Dużo tłumaczy oryginalny tytuł: "The J .M. Barrie Ladies' Swimming Society".

Motyw J. M. Barriego, dobrze zapowiadający się na początku, przedstawiła moim zdaniem dość pobieżnie, choć momentami dotykając różnych fragmentów jego życia. Amerykanka Joey Rubin, niemłoda, niestara architekt dostaje od losu szansę na poprowadzenie renowacji rezydencji Stanway House, w której kiedyś mieszkał i tworzył pisarz. Jest wielką miłośniczką "Piotrusia Pana" i projekt jest jej oczkiem w głowie. Na tym konotacje literaturowe niemal się kończą, ale tło jest na tyle interesująco zarysowane (w tym opisy przyrody i pejzaży), że zachęca do dalszych, głębszych poszukiwań (na przykład mnie).
Z czasem jednak ciężar narracji przenosi się na inne sprawy - a to zaniedbanej przyjaźni bohaterki, a to na zauroczenie i odwzajemnione uczucie do zarządcy majątku, a to na złe uczucia jego teściowej, która nie może się przez 9 lat pogodzić ze śmiercią córki, i przede wszystkim na fascynujące relacje dam, z tytułowego klubu kąpielowego. Tutaj dopiero mamy prawdziwy róg obfitości! Podsumować go mogę parafrazą zdania, które wyczytałam swego czasu w innej powieści: "Jestem w takim wieku, że mogę mówić co myślę".


Mam wrażenie, że Barbara J. Zitwer odwróciła misternie tkaną, nieźle pomyślaną materię na lewą stronę i powiedziała: patrzcie, tu słabo się trzyma, tu grubymi nićmi szyte, tu zacerowane a tam wypalona maleńka dziura w pięknym fragmencie.  Mamy i polskie akcenty - kosmetyczka, którą wspomina Joey przy okazji wtajemniczania nastolatki w niepoznane dotąd arkana kosmetyków kolorowych, wspominana z racji swoich wschodnioeuropejskich sposobów na piękną cerę, którymi Joey dzieli się z córką zarządcy (uff epitet "wschodnioeuropejski" urasta w fabule do rangi nieomal południoeoazjatyckich sztuczek kosmetycznych). I ceramika, którą wychwala jedna z dam klubu, ocalała z obozu koncentracyjnego w Auschwitz, przy okazji picia rosołu ... (KLIK).
Tu mnie ujęła autorka, ponieważ po wakacjach na Kaszubach, zakończonych wizytą i pokazem w Chmielnie, mam słabość do miejsc z duszą i takich przedmiotów.
oto i wakacyjnych podróży efekt
"Klub kąpielowy angielskich dam" kończy się dobrze, ale bez euforii, a wręcz z dziwnym poczuciem niepełności. Być może wynika to z tego, że ludzie z urządzonym życiem nie tak łatwo je zmieniają.


Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "Gra w kolory III (2017)" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie";
- "W 200 książek dookoła świata - 2017".




P.S. Chyba więcej o mnie i co u mnie dowiecie się z tych wpisów mówiących o książkach, które tu się pojawiają. Jakoś nie mam weny na posty czysto osobiste.

piątek, 25 sierpnia 2017

"Rozmowy o dzieciństwie. Raz dwa trzy za siebie!"

Autor: Joanna Rolińska
Tytuł: "Rozmowy o dzieciństwie. Raz dwa trzy za siebie!"
Pocztówki zamieszczone w książce pochodzą ze zbiorów Małgorzaty Baranowskiej
Wydawnictwo: G+J Gruner + Jahr Polska Sp. z o.o.
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2013. Wydanie I.
Liczba stron: 192
Mój nieuleczalny nałóg kupowania książek gdzie się da owocuje czasem w ciekawy sposób. Oto wykopana z supermarketowego kosza bardzo interesująca pozycja za niecałe 7 złotych polskich (6,99). Można poczuć niedosyt długością niektórych rozmów, szczególnie dwóch ostatnich z Bohdanem Butenką i Małgorzatą Baranowską, które znajdują się w części zwanej "Apendix", ale stanowczo nie zgodzę się z opinią pewnej z czytelniczek (LC), że "autorka się nie sprawdza, zmieniając z niezrozumiałego powodu temat, skracając wypowiedź".

Co więcej mogłyby o swoim dzieciństwie opowiedzieć te osoby, czego jeszcze moglibyśmy się o nich dowiedzieć, jakie pytania miałyby paść? Myślę, że to, co zostało niedopowiedziane można sobie doczytać i dopatrzeć w ich dziełach. Tu może być skryta reszta tajemnicy ich życia, dzieciństwa, marzeń i wszystkiego, co dla nich ważne. Czy wszystko trzeba od razu wyłożyć? Czy da się to zrobić...?
Rację ma Joanna Olech, która o książce wypowiedziała się następująco:
"Od tej lektury ciarki chodzą po plecach - uświadamiamy sobie dotkliwie, jak bardzo pierwsze dziesięć lat formuje nas na resztę życia."
Układ książki jest tak zaplanowany, że na końcu każdej rozmowy otrzymujemy krótką notkę biograficzną, a w niej, niektóre tytuły dzieł rozmówców. Tu, i wśród tytułów padających w wywiadzie, należy szukać odpowiedzi na niezadane pytania, tym bardziej, że są pytania które już nie padną i odpowiedzi, których już nie usłyszymy.
Smutnym zbiegiem okoliczności było, że w czasie kiedy książka leżała przy moim łóżku, odeszła od nas jedna z rozmówczyń, Wanda Chotomska. Tak książka staje się niemym świadkiem przemijania.

Zatem kogo tu jeszcze mamy? Józef Hen, Józef Wilkoń, który opowiada dużo o zwierzętach (wilkach, koniach, zającach), ale także o ukrywaniu Żydów przez rodziców i o marzeniach jakie nadal ma, Marek Nowakowski, Janusz Szuber, Zbigniew Mentzel, opowieści Joanny Papuzińskiej, które w niezwykły sposób uzupełniają historię powstania moich i Większego K. ulubionych "Rozwesołków", zaskakujące (nieznane mi w szczegółach) dzieciństwo Joanny Szczepkowskiej, córkę Gwidona Agatę Miklaszewską, z młodszego pokolenia: Anna Piwkowska, Maurycy Gomulicki i Sylwia Chutnik, na której przykładzie widać ogromną różnicę w języku, jakim wypowiadają się "starzy" i młodzi twórcy. Nieuchronnie rozmowy te schodzą na temat książek, które będąc dzieckiem rozmówcy czytali.

"Rozmowy o dzieciństwie" to takie swoiste uzupełnienie do TEJ pozycji, z tą różnicą, że w bieżącej głównymi bohaterami są osoby piszące i ilustrujące, a tematem rozmów ich zabawy i wspomnienia związane z dzieciństwem, tam zaś głównym tematem są książki. Powiem nawet, że kiedy Świerżewska i Mikołajewski "męczą o książki ", tu rozmowa toczy się lekko swobodnie, a u rozmówczyni wyczuwa się "znajomość" partnera.
Stąd dla mnie "Rozmowy o dzieciństwie" są esencją i wskazówką, do których drzwi zapukać i u kogo szukać przejścia na lepszą, piękniejszą stronę życia.


Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "Gra w kolory (III) 2017" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie";









sobota, 19 sierpnia 2017

Agnieszka Tyszka "Zosia z ulicy Kociej. Na tropie"

Autor: Agnieszka Tyszka
Tytuł: "Zosia z ulicy Kociej. Na tropie"
Ilustracje: Agata Raczyńska
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2013. Wydanie pierwsze.
Liczba stron: 256






Mama moja ostatnimi czasy przynosi do domu ciekawe książki. Zapytałam ją w końcu gdzie je znajduje,  bo książki są używane.  Ciekawe czy wpadlibyście na to,  że w niewielkiej miejscowości liczącej około 20 tysięcy mieszkańców książki kupuje się w lumpeksie. Księgarni już chyba nie na żadnej...
Stamtąd też pochodzi książka, którą "połknęłam" podczas ostatnich odwiedzin Karolków, którzy nadal przebywają na wakacjach u Dziadków.

Zosia z ulicy Kociej, uczennica czwartej klasy ma problem z nauczycielką matematyki, która jest też jej wychowawczynią: nowa nauczycielka krzyczy, jest niemiła, złośliwa w stosunku do dzieci. Szybko zyskuje przydomek Mroczna Pampira. Ale Zosię otacza kochająca ją rodzina - zwariowana lekko roztrzepana mama, która wozi ją codziennie do szkoły i tata psycholog, który swoją milczącą acz troskliwą obecnością dołącza do pomysłu na poprawę wzajemnych stosunków.
By rozprawić się z zaistniałym problemem mama wpada na pomysł zorganizowania klasowo-rodzinnej imprezy integracyjnej w ich przydomowym ogródku.
Zaciekawił mnie temat poruszony w drugiej części przygód Zosi (o całej serii tutaj KLIK), ponieważ przed nami również nieuniknione zmiany wynikające z przejścia do czwartej klasy szkoły podstawowej. Nowy wychowawca, nowi nauczyciele, nowy rok szkolny z nieco zmienioną klasą, co prawda w tej samej szkole, ale w nowej rzeczywistości. Jak będzie, czy, i jak szybko dzieci oswoją się ze światem jaki czeka na nich od 1 września?


A jeśli nie, co wtedy robić?
Otóż Agnieszka Tyszka całkiem udanie podsuwa receptę na rozwiązanie dość poważnego problemu. Lekko, z nienachalną dydaktyką, z ufnością w ludzkie dobro i powodzenie przedsięwzięcia. A w efekcie - z sukcesem.
Zosia i jej otoczenie - siostra przedszkolak z tendencją do zabawnego przekręcania zasłyszanych słów, ukochana ciocia Malina (walcząca z kuną domową w brawurowy sposób), przyjaciółki Zosi - są zabawni, przyjacielscy i zwyczajni. Zosia z ulicy Kociej, po tej lekturze, stała się moją sympatyczną "sąsiadką" z osiedla ;-) Czuję, że zajrzę do niej przy najbliższej okazji by sprawdzić, co porabia i jakie jeszcze spotkały ją przygody.



Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "Gra w kolory III (2017)" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie "
- "W 200 książek dookoła świata - 2017".





poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Taka szkoła życia

Poprzedni tydzień był dla mnie bardzo wyczerpujący emocjonalnie.
Napięty kalendarz spotkań.


Dwie poważne, ważne sprawy.
Rodzinna i nierodzinna.


Nierodzinna bliska mi od 2 lat, tragiczna i z pozytywnym finałem, ale bez zakończenia. Ciągnie się przez kolejne operacje, nieudane. Osobę czeka kolejna operacja wszczepienia; oby tym razem materiał okazał się dobrej jakości, bo po 3 kolejnych próbach uważam, że postępowanie lekarzy kwalifikuje się pod "uporczywą terapię".
Pomijając fragmet o przedłużaniu umierania pasuje jak ulał do tego, co lekarze robią ze znajomą:
„Uporczywa terapia jest to stosowanie procedur medycznych w celu podtrzymywania funkcji życiowych nieuleczalnie chorego, które przedłuża jego umieranie, wiążąc się z nadmiernym cierpieniem lub naruszeniem godności pacjenta”.

(definicję wzięłam stąd: klik)


Rozmowy, pomysły, konsultacje, szukanie przyszłych dróg rozwiązań. Wyczerpujące tak, że wtorkowy poranek zamienił mi się w głowie w sobotę.


Rodzinna wypłynęła 2 tygodnie wcześniej. Chyba widać jasne, ciepłe światełko.
Dziękuję Moniu za mądre słowa, za poradę i dobry kierunek, który mi wskazałaś.
Do tego jak zacząć rozmowę z bliską osobą, a wiadomo najtrudniej zacząć, inspiracji dostarczyły mi słowa księdza Bonieckiego. Zdążyłam przeczytać rozmowę z Nim w numerze "Tygodnika Powszechnego"*:
Wracając do sprawy upominania: to bywa najtrudniejsze, powiedzieć kochanej osobie, że zrobiła coś złego, i równoczesnie nie dotknąć jej tym napomnieniem. Przypomina mi się tu delikatność biskupa Jana Pietraszki. Pracowałem wtedy w kościele św. Anny w Krakowie, a biskup był proboszczem. Kiedyś mnie poprosił, żebym zwrócił uwagę jednemu z młodych kolegów księży, żeby czegoś nie robił. Nie pamiętam już, o co chodziło, ale pamiętam, jak uzasadnił swoją prośbę. Powiedział mniej więcej tak: "Bo wiesz, jak mu biskup powie, to będzie za mocne, ale jak ty mu powiesz, to będzie bardziej po koleżeńsku."

Nie chodziło o to, by było po koleżeńsku, ale właśnie chodziło o tę różnicę w relacjach...


Goc Anna, Szkoła życia, "Tygodnik Powszechny"  2017 nr 32 (3552) 







czwartek, 10 sierpnia 2017

Kto się boi Virginii Woolf?

Autor: Virginia Woolf
Tytuł: "Lata"
Przełożyła: Małgorzata Szercha
Wydawnictwo: Czytelnik
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2006
Liczba stron: 484



Trafiłam na "Lata" Virginii Woolf trochę przypadkowo. Weszłam między regały w gminnej bibliotece, wyciągnęłam rękę i "dostałam" niebieską okładkę.

Przeczytałam tę powieść z dużym zainteresowaniem; mimo, że obszerna, niemal jak epopeja, czyta się dobrze, płynnie; narracja wciąga i intryguje. Dodatkowo miałam tę przyjemność z lektury, że losy rodziny Pargiterów toczą się głównie w Londynie, mogłam więc odnotowywać i porównywać w myślach miejsca, do których przybywamy z kolejnymi przewodnikami-narratorami. A życie rodziny pokazane jest na przełomie XIX i XX wieku (1880 - lata trzydzieste XX w.).
"Lata" uznawane są za tradycyjną powieść, ale mają w sobie klimat woolf'owskiego strumienia świadomości. Celne obserwacje, wyjątkowo jasny styl, spójna z bohaterami emocjonalna narracja.
Mimo, że Virginia Woolf napisała powieść tuż przed drugą wojną światową, miała zaskakująco współczesne spojrzenie antropologiczne na rolę kobiet. Jeśli zastanowić się nad tym, jak odbierane były przez społeczeństwo pięćdziesięcioletnie kobiety jeszcze około 40-50 lat temu, to myśli Eleanor Pargiter (głównej bohaterki od początku powieści), która po śmierci ojca, w wieku tychże 50 lat stwierdza, że teraz ma przed sobą życie, są jak rewolucyjne i świeże, że nie sposób przejść obok nich obojętnie.
Być może sprawił to fakt, że Eleanor przez całe dotychczasowe życie zajmowała się głównie tym czym musiała, czyli sprawami finansowymi i zarządzaniem gospodarstwem domowym. Zatem śmierć najstarszego w rodzie, sprzedaż rodzinnego, opuszczonego domu, stawia przed nią nowe wyzwanie - teraz może robić co chce. Tak czy inaczej, jeśli dotąd nie mieliście okazji spełniać  swoich marzeń, to pięćdziesiątka jest równie świetnym startem, jak każdy inny wiek. I Eleanor korzysta z tego prawa w pełni.
Otworzyła książkę. Spodziewała się, że będzie to Podróż Ruffa lub Dziennik szarego człowieka. Był to jednak Dante; a ona była w tej chwili zbyt rozleniwiona, by wziąć inną. Przeczytała parę wierszy ma chybił trafił. Jednakże jej znajomość włoskiego zdążyła już zardzewieć. Eleanor nie chwytała sensu zdań. A przecież był w nich ten sens ukryty; wydało się jej, że ktoś grzebie jej hakiem w mózgu.
che per quanti si dice piu li nostro
tanto possiede piu di ben ciascuno.
Cóż to znaczy? Przeczytała tłumaczenie: 
Im więcej bowiem ludzi powie: "to jest nasze",
Tym więcej wspólnych dóbr stanie się ich udziałem.
Słowa te nie odsłoniły swego pełnego znaczenia przed Eleanor, której umysł muskał je tylko delikatnie, zajęty równocześnie lotem ciem pod sufitem i wołaniem sowy zataczającej kręgi wokół drzew z przeciągłym krzykiem. Zdawało się jej, że w twardej skorupie starowłoskiego języka kryje się jeszcze coś, tajemniczo zwinięte. Któregoś dnia przeczytam to sobie - pomyślała, zamykając książkę. - Kiedy Crosby przejdzie na emeryturę, kiedy... Czy kupować teraz dom? Czy może lepiej zacząć podróżować? A może wreszcie wybrać się do Indii? Sir William w sąsiednim pokoju kładł się właśnie do łóżka; miał już życie za sobą; gdy jej życie dopiero się zaczynało. Nie, nie chce mi się urządzać nowego domu, nie chcę nowego domu - myślała, wpatrując się w plamę na suficie. Znowu naszło ją złudzenie, że jest na statku, który miękko sunie przez morze; a może to pociąg, który chwieje się z boku na bok, pędząc po szynach? To niemożliwe, żeby się wszystko ciągle tak przesuwało - myślała, patrząc w sufit. - Wszystko przemija, wszystko się zmienia. I dokąd my tak idziemy? dokąd? dokąd?... Ćmy miotały się po suficie; książka zsunęła się na podłogę. Craster wygrał prosiaka, ale któż wygrał srebrną tacę? Eleanor zdobyła się wreszcie na wysiłek; odwróciwszy się na bok, zmuchnęła świecę. Zapanowała ciemność. (str. 238)
"Lata" Wirginii Woolf są pięknie przetkane niezwykłymi, subtelnymi, wrażliwymi i emocjonalnymi obserwacjami przyrody i otoczenia.
Bohaterowie nie zawsze są szczerzy i uczciwi wobec swoich bliźnich, ale są do bólu prawdziwi w swoich myślach.
Morris podniósł oczy znad książki, którą usiłował czytać. Skrzypienie pióra Eleanor irytowało go. Na chwilę przestała pisać, zaczęła znowu, potem oparła głowę na dłoni. Wszystkie troski, rzecz prosta, zwalono na nią. Choć Morris zdawał sobie z tego sprawę, Eleanor irytowała go. Wiecznie zadawała pytania - a nigdy nie słuchała, co się jej odpowiada. Morris zajrzał znowu do książki. Po cóż zmuszać się do czytania? Czuł się źle w tej atmosferze powściąganych uczuć. W tej sytuacji nic się nie da zrobić, a  mimo to wszyscy tłumią wyraźnie swoje uczucia. (str. 50)
Nad Anglią dął jesienny wiatr. Zdzierał z drzew liście, które albo spadały roztrzepane, całe w czerwonych i żółtych plamach, albo dawały się nieść hen, daleko, z fantazją zataczając szerokie kręgi w powietrzu, zanim przylgnęły do ziemi. W miastach wypadał znienacka zza węgłów i tu zdmuchiwał komuś z głowy kapelusz, ówdzie wydymał wysoko woalkę idącej kobiety. Pieniądz obracał się szybko. Ulicami ciągnęły tłumy. Urzędnicy, siedzący przy nachylonych pulpitach w kantorach w pobliżu katedry Świętego Pawła, zatrzymywali pióra na linowanych stronicach. Niełatwo było wziąć się znowu do pracy po urlopie. Nadmorskie kąpieliska - Margate, Eastbourne, Brighton - opaliły ich ciała na brąz. Wróble i szpaki, hałasujące zawzięcie pod okapami kościoła Świętego Marcina, plamiły na biało gładkie głowy posągów, które stały z rulonami papieru lub berłami w rękach dookola Parliament Square. Pędzac w ślad za statkiem pasażerskim, jesienny wiatr marszczył wody kanału La Manche, szarpał winnicami Prowansji, zmuszał leniwego młodego rybaka, wylegującego się na dnie łódki na Morzu Śródziemnym, by się odwrócił na drugi bok i szybko chwycił linkę od żagla. (str. 100)
I fragment, który najbardziej mną... wstrząsnął:
Gdy przebrzmiewała już ostatnia fala dźwięku, na otwartą przestrzeń przed katedrą wyszedł Martin. Przeciąwszy plac, przystanął zwrócony plecami do wystawy jakiegoś sklepu i zapatrzył się w górę, na wielką budowlę kościoła. Wydało mu się, że jego ciało traci cały ciężar. Doznawał dziwnego wrażenia, jakby z wnętrza jego istoty coś się wyodrębniało, zlewając się w harmonijną całość z gmachem katedry, coś się w nim naprostowywało i po chwili zastygło w bezruchu. Było to dziwnie dojmujące wrażenie - ta jakaś zmiana proporcji. Żałował, że nie został architektem. (...)
Znaleźli się znowu przed katedrą Świętego Pawła. Martin spojrzał w górę. Ten sam staruszek wciąż karmił wróble. Katedra też stała - po staremu. Martin chciałby jeszcze raz doznać tego uczucia zmiany praw ciążenia w swoim ciele i ustania wszelkiego ruchu wewnątrz swej istoty, ale ów dziwny dreszcz porozumienia między jego ciałem a kamiennym tworem nie przyszedł ponownie. (str. 254, 261)

Ta historia rodu Pargiterów jest jak życie niedopowiedziana i nieprzewidywalna. Nie dowiadujemy się wszystkiego o wszystkich mimo, że wiemy o zdarzeniach, które drastycznie zmieniają koleje losów i pozycję społeczną bohaterów. Woolf zarzuca haczyk na ludzką ciekawość i tym sposobem przyciąga. Pozostawia tajemnice i intryguje. Wiktoriańscy bohaterowie nie są drętwi i zamknięci w gorsecie etykiety i konwenansów (choć też tacy są). Dzięki temu, czytając można wziąć głęboki oddech i poczuć bicie serc.
Warto było przenieść się półtora wieku wstecz i przeżyć 50 lat z bohaterami.


Kto  się boi Virginii Woolf?
Ja nie.




Wpis bierze udział w wyzwaniach:
- "W 200 książek dookoła świata - 2017";
- "Gra w kolory III (2017)" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie".



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...