piątek, 31 lipca 2015

Truman Capote "Śniadanie u Tiffany'ego"

Autor: Truman Capote
Tytuł: "Śniadanie u Tiffany'ego"
Z angielskiego przełożył: Bronisław Zieliński
Wydawnictwo: Grupa Wydawnicza Bertelsmann Media Libros
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2002
Liczba stron: 112



Mam nieodparte wrażenie, że w przypadku "Śniadania u Tiffany'ego" sława i nimb ekranizacji dużo bardziej wyniosły się ponad sławę i popularność książki. Film otoczony jest nabożnym uwielbieniem tych, którzy go widzieli (zaryzykuję stwierdzenie, że większości żeńskiej widowni) i chyba nikt nie wyobraża sobie innej Holly niż Audrey Hepburn.
Książkę przeczytałam dopiero teraz, film zaś widziałam już ładnych parę lat temu, i z takiej rozległej perspektywy patrzę na oba dzieła. Filmowa adaptacja jest bogatsza wizualnie przenosząc nas o co najmniej 20 lat do przodu, więcej sugeruje w warstwie emocjonalnej odbiegając tym samym od pierwowzoru, jest też bardziej groteskowa. Słowem, błyszczy twarzą i interpretacją Audrey Hepburn jak brylant...  Rozdźwięk między tym, co przeniósł na ekran Blake Edwards, a napisał Capote da się załagodzić, jeśli wnikniemy w to, kim jest Holly Golightly. Capote sam mówił o niej, że jest "amerykańską gejszą" (1), zaś Hepburn odparła, że nie zagra prostytutki. I tu mamy zgodność, ponieważ przeczytawszy opowiadanie zaczęłam poważnie zastanawiać się nad reputacją przedstawionej przez Capote dziewczyny, której to refleksji nie wzbudziła we mnie interpretacja Hepburn...

O czym tak naprawdę opowiada Capote?
Pierwszoosobowa narracja pisarza już na początku zaczyna się od wspomnienia, które zostaje wywołane na skutek rozmowy z barmanem, starym znajomym z czasów znajomości z Holly. Po ponad dziesięciu latach od opowiedzianych później zdarzeń, przed ich oczami pojawia się zdjęcie przesłane przez kolejnego znajomego Holly z "tamtych czasów", na którym jest najprawdopodobniej ona. Co jest najbardziej zaskakujące w tym zdarzeniu, to fakt, że jej twarz uwiecznił w drewnie rzeźbiarz-amator z Afryki.

"Panna Holiday Golightly, w podróży". Taka kartonowa karteczka - wizytówka widniała na skrzynce pocztowej mieszkania bohaterki. Imię wymyślone, nazwisko po mężu, weterynarzu, za którego wyszła mając 14 lat, twierdząc: "N i g d y   n i e   by ł a m  z a m ę ż n a".  Zbitka słów, która tworzy imię i nazwisko głównej bohaterki tłumaczy jej tryb życia. "Holiday" - święto, wakacje  i "Go - lightly" - idź lekko, bez wysiłku.
Stąd również wygląd jej mieszkania, który wskazuje na to, że praktycznie zawsze jest gotowa do jego opuszczenia. Taka też jest Holly, dla której każdy dzień to okazja do dobrej zabawy, wyciśnięcia z niego ożywczych soków, wykorzystania nadarzających się okazji i wyciągnięcia maksymalnie możliwych zysków.
Holly nie jest bynajmniej bezduszną hedonistką. Często działa pod wpływem impulsu, chęci sprawienia radości i przyjemności innym, potrafi bardzo dobrze odczytać ich intencje. Czasem może wydaje się pozornie naiwna, ale nie jest ignorantką. Jest świadoma swoich wyborów, lubi wiedzieć więcej o sprawach, które stają na jej drodze.Wydaje się, że jest całkiem niezłym psychologiem.

Większość mężczyzn, którzy ją wspominają lub o niej rozmawiają skrycie podkochuje się w niej, umniejszając jednocześnie wartość tego uczucia, nazywając Holly "blagierką". Odnoszę wrażenie, że uważają się /chcą być jej Pigmalionami. Niestety, nie potrafią jej prawdziwie pokochać. Ale i sama Holly nie daje się łatwo pokochać. Jest nieuchwytna jak wiatr, roztacza wokół siebie czar i zachwyt, wzbudza też nieomal ojcowskie uczucia; jest jak ożywczy powiew powietrza.

To osoba, która potrafi przekonać innych do swoich planów i większość mężczyzn, których poznaje na swojej drodze chce lub ma nadzieję, że z nimi czy bez, najważniejsze by Holly była szczęśliwa. Tymczasem życie niekoniecznie układa się tak, jak by sobie tego życzyła. Holly jednak zmierza wciąż dalej i dalej, i nawet jeśli miałaby zamieszkać gdzieś na końcu świata i przejść najdłuższą z dróg, to jej osoba i życie rozświetli życie wszystkim, których po drodze spotka...

Dlatego tak sobie myślę, że "Śniadanie u Tiffany'ego" to opowieść o potrzebie nieposkromionej wewnętrznej wolności, ale jednocześnie o poszukiwaniu rodzinnego ciepła i stabilizacji.


Recenzja bierze udział w wyzwaniach:

- Sylwii P. "Celuj w zdanie" na blogu "Tu się czyta!" (lipiec - "czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie");

- Magdalenardo "Gra w kolory" na blogu "Moje czytanie";

- Edyty "W 200 książek dookoła świata - Edycja II - 2015" na blogu "Zapiski spod poduszki".


(1) za https://en.wikipedia.org/wiki/Breakfast_at_Tiffany%27s_(novella)
źródło - http://www.dailymail.co.uk/tvshowbiz/article-1326830/Breakfast-At-Tiffany-s-Clashing-egos-nearly-killed-best-loved-films.html


P.S. Na okładce tego wydania zamieszczone są słowa jednego z krytyków, który stwierdził, że w tym opowiadaniu nie ma ani jednego zbytecznego słowa. Dokładnie tak jest.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bardzo lubię czytać komentarze, za każdym razem aż drżę z emocji: a nuż coś nowego się pojawi...

(Aczkolwkiek chamstwa nie zniese ;))

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...