środa, 29 kwietnia 2015

Gadające zwierzęta część III - wiosna po rosyjsku i angielsku

Autor: Witalij Bianki
Tytuł: "Pierwsze polowanie"
Ilustrował: Wiktor Kiriłłow
Przełożyła: Maria Juraszek
Wydawnictwo: Raduga
Miejsce i rok wydania: Moskwa 1981
Liczba stron: 16
Wiek dziecka: 6 - 12 lat




Autor: Nick Butterworth
Tytuł: "Tajemnicza ścieżka"
Ilustracje: Nick Butterworth
Tłumaczenie: Paweł Grzegorczyk
Wydawnictwo: Ameet
Miejsce i rok wydania: Łódź 2008
Liczba stron: 26
Wiek dziecka: od 6 do 8 lat

Seria: "Opowieści z parku Percy'ego"



Zestawienie tych dwóch książek nie ma służyć pokazaniu kontrastu między nimi, bo byłoby to porównanie bardzo niesprawiedliwe. Pierwsza wydana w latach kiedy wszystkiego zaczynało brakować, ubożuchna, na zwykłym papierze; druga ze sztywną okładką, ładnie wydana z dołączoną na końcu mapką labiryntu... Zestawiłam je obok siebie, ponieważ wydaje mi się, że dobrze oddają nieco odmienny, ale  charakter pojmowania i traktowania przyrody.

"Pierwsze polowanie" to świat widziany oczami zwierząt - owadów, gadów, ptaków, na które młody psiak, Gapcio, postanawia zapolować. One zaś postanawiają przytrzeć mu nosa. Przez prosty przekaz dziecko ma okazję poznać sposoby, jakimi dzikie zwierzęta chronią się przez ich wrogami w naturalnym środowisku. Jeden ptak (bąk) upodobnia się do trzciny, drugi (dudek) do łąki, jaszczurka, której Gapcio odgryzł ogon chowa się i czeka aż ogonek jej odrośnie, motyl składa skrzydła i upodobnia się do kory drzewa, a żuk "strzela" do psa żrącą wydzieliną. Gapcio ostatecznie daje za wygraną i chowa się w swojej budzie.

Opowiadanie jest nieskomplikowane, a nawet powiedziałabym, że bardzo prosto napisane. Nie jest może zachwycające, ale w sumie jego sens jest mądry i uczy innego spojrzenia na przyrodę.
Bianki, jak się okazuje, był pisarzem dla dzieci tragicznie doświadczonym przez reżym sowiecki; ciekawa jest historia jego nazwiska, które zmienił z Weiss na Bianki pradziad Witalija, znany śpiewak operowy przed tournee po Włoszech. Zamiłowanie do tematyki przyrodniczej wywodzi się z rodzinnych tradycji, gdyż ojciec pisarza był naukowcem pracującym w części ornitologicznej muzeum przyrody; sam pisarz też ma w życiorysie wykłady z dziedziny ornitologii. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, iż autor "Pierwszego polowania" ma taką ciekawą biografię. Rysunki Kiriłłowa bardzo przypominają mi twórczość Józefa Wilkonia. TU można znaleźć więcej pozycji zilustrowanych przez tego rysownika.

łąka tętniąca życiem


"Tajemnicza ścieżka" to jedna z części większej serii o dozorcy parku Percy'm. Percy postanawia zrobić porządek z żywopłotem tworzącym labirynt w parku. Jak dla mnie to opowiadanie to kwintesencja angielskiej kultury ogrodniczej...
Percy'ego, dozorcę-ogrodnika w spodniach na szelkach i gumiakach, z czapką z daszkiem na głowie, poznajemy w chwili, kiedy toczy rozmowę z wiewiórką, podczs której poszukuje potrzebnego mu sznurka. Sznurkiem chce sobie oznakować drogę w labiryncie, by móc wrócić po skończonej pracy. O planach uporządkowania labiryntu dowiadują się pozostałe zwierzęta, znajomi Percy'ego, które postanawiają zrobić mu niespodziankę. Tak naprawdę, ani Percy nie słucha tego o czym opowiada mu wiewiórka, ani wiewiórka nie słucha co mówi Percy, i w końcu opowiadania okazuje się, że...
... nie nie zdradzę szczegółów.

W tej książce też warto przyjrzeć się obrazkom. Odznaczają się starannością i dbałością o szczegóły. Zwróćcie uwagę na przykład na te świałocienie z okładki:




Recenzje biorą udział w następujących wyzwaniach:

- "Odnajdź w sobie dziecko III" i ""Gra w kolory" na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo,


 
 

- "Rosyjsko mi!" na blogu "Czytelnia" Basi Pelc,

 

- "W 200 książek dookoła świata - Edycja II - 2015 r." na blogu "Zapiski spod poduszki" Edyty.





 

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Świat w kolorze zielonym

Autor: Joanna Olech
Tytuł: "Pompon w rodzinie Fisiów"
Ilustrowała: Joanna Olech
Wydawnictwo: Znak
Miejsce i rok wydania: Kraków 2013. Wydanie II
Liczba stron: 140
Wiek dziecka: od 6 do ...


Czyż świat w kolorze zielonym nie jest piękny?
Myślę, że bardzo dużo osób zapytanych o podanie swej ulubionej barwy wybrałaby właśnie zieleń.
To kolor nadziei, kojarzy się z wiosną a więc z chęcią do życia, radością i świeżością.

W tym zielonym świecie istnieje smok zwany Pomponem. Początkowo, jako smocze niemowle był różowy. Ale potem zaczęły mu wyrastać łuski, pojawiły się coraz twardsze pazurki i stopniowo zrobił się zielony. O smoku, który nagle pojawił się w rodzinie Fisów opowiada Malwina Fiś. Malwina ma brata Gniewosza i rodziców, którzy są niezwykle tolerancyjni i wyrozumiali.
Pompon to z kolei bardzo inteligentny, wygadany, bezpretensjonalny, prostolinijny i wrażliwy smok. Rodzina, do której trafia przez odpływ w umywalce nie mogła mu się trafić lepsza.... Z początku rodzeństwo ukrywa smoka w swoim pokoju, ale tajemnica wychodzi na jaw, kiedy pewnego dnia mama po wyjściu do pracy musi wrócić do domu by zmienić buty i natrafia na smoka zażywającego w najlepsze kąpieli w łazience...

Warto poznać Pompona, bo jego przygody w rodzinie Fisiów są przezabawne i brawurowo opowiedziane. Bawią dzieci i bawią dorosłych - ja się świetnie bawiłam czytając Większemu K. fragmenty książki Joanny Olech. Musieliśmy z żalem przerywać, bo ciągle chciało się więcej i więcej, a tu trzeba było w końcu zgasić światło i zasypiać.
Kiedy przeczyta się książkę Joanny Olech świat już nie bedzie taki sam... Bo czy może taki pozostać jeśli wiadomo, że istnieje gdzieś taki oto Pompon, który wyjada ze słoika korniszony, udziela się w interencie na forum hodowców gadów gdzie daje rady, by spróbować karmić gekony tymże korniszonami, potrafi zużyć słoiczek najdroższego kremu mamy Fisiowej, grywa w pasjansa, zna na pamięć teksty z ulubionego komiksu taty Fisia "Barbarella"? A gdy beka brzmi to jak "Hellou"... (to mój ulubiony fragment, który podczas czytania próbowałam odpowiednio "udźwiękowić";-)))

Nie sposób nie pokochać Pompona. Ja się w nim zakochałam na zabój i idąc za ciosem nabyłam dalsze przygody smoka opisane w książce zatytułowanej "Pompon na wakacjach".
Pompon to niezwykłe zjawisko. Warto go poznać. Kto go jeszcze nie zna, marsz po książkę! Ręczę, że nie pożałujecie :-D

Recenzja bierze udział w wyzwaniach Magdalenardo "Gra w kolory" i "Odnajdź w sobie dziecko III".


 

sobota, 25 kwietnia 2015

Kto jest bez winy, czyli Alice Miller i "Zniewolone dzieciństwo"

Autor: Alice Miller
Tytuł: "Zniewolone dzieciństwo. Ukryte źródła tyranii."
Przełożyła: Barbara Przybyłowska
Wydawnictwo: Media Rodzina
Miejsce i rok wydania: Poznań 2010
Liczba stron: 284

Raczej nigdy nie uważałam się za fankę psychologii. Owszem, w czasach młodości durnej i chmurnej (czytaj: w liceum) "wypadało" interesować się psychologią, pokazać się z książką w ręku, coś tam przeczytać, ale chyba nawet wtedy jakoś specjalnie mnie do tego nie ciągnęło. Skłaniałam się raczej ku filozofii, ale nie aż tak z kolei, by marzyć o jej studiowaniu.

Na trop Alice Miller naprowadziła mnie pewna wrażliwa blogerka przy okazji lektury o rodzeństwie.
Mając dzieci człowiek czuje czasem, że potrzebuje dowiedzieć się nieco więcej o pewnych zachowaniach, mechanizmach i tym, co wiąże się z nowym człowiekiem, którego właśnie mamy u boku. Patrzy przez pryzmat własnych doświadczeń i pamięci o dzieciństwie chcąc lub nie chcąc powtórzyć swoją własną historię. Sięga więc po różne opracowania zastanawiając się jakby tu NAJLEPIEJ sprawdzić się w nowej życiowej - dożywotniej roli. Otwierając pierwszą stronę "Zniewolonego dzieciństwa" wytoczyłam naprzeciw siebie najcięższy kaliber.

Szkieletem opracowania szwajcarskiej psycholożki i psychoterapeutki jest analiza dzieciństwa narkomanki, ludobójcy i dzieciobójcy oraz przeniesienie tego, co o ich dzieciństwie wiemy na ich dorosłe życie: zachowania, sposób myślenia i traktowania innych ludzi.

Z książką "My, dzieci z dworca Zoo" Christiany F. spotkałam się w swoim życiu dość poźno, bo po studiach. Nakłoniona przez pewną nastolatkę przeczytałam następnie "Dziennik narkomanki". To mi wystarczyło, by przekonać się jakim piekłem jest narkomania i by poczuć wdzięczność za to, że nie stała się ona moją drogą życiową. Christiana F. jest pierwszą postacią, której dzieciństwo, w oparciu o zapiski ze wspomnianej książki, analizuje Alice Miller.
Druga osoba to Adolf Hitler, o którego latach dziecięcych wiemy i zarazem nie wiemy dużo. O ile niektórzy mogli się zetknąć z informacją o tym, że był silnie związany emocjonalnie z matką, co można przeczytać we współcześnie wydawanych książkach (tu proponuję zapoznać się z recenzją Edyty), o tyle Alice Miller sięga w tym przypadku do innych źródeł biograficznych. Prezentuje m.in. na bazie suchych faktów (a konkretnie tabeli z zestawieniem daty urodzin i śmierci rodzeństwa Adolfa) wnikliwy profil psychologiczny matki Hitlera. Nie chcę tutaj zbytnio oddalać się od tego, co chciałabym przekazać, bo piszę by poruszyć stronę psychologiczną zagadnienia, ale "Zniewolone dzieciństwo" w rozdziale o Hitlerze może też być bardzo pasjonującą lekturą dla osób interesujących się historią i polityką.
(Z ciekawostek: Jego niepewność co do pochodzenia własnego dziadka doprowadziła m.in. do tego, by zgodnie z ustawą rasową każdy prawdziwy Niemiec musiał udowodnić swoje pochodzenie do trzeciego pokolenia wstecz...)
Trzecia osoba poddana psychoanalizie przez Alice Miller nie była mi bliżej znana, jest też nieco pobieżniej przedstawiona przez autorkę, ale jej dziecięce przeżycia i sposób postępowania, którym postanowiła "odegrać siebie z dzieciństwa" mrożą krew w żyłach.

Alice Miller pokazując nieudane dzieciństwo swoich bohaterów (obok nich pojawiają się również inne liczne ofiary, z którymi Miller miała osobiście do czynienia w trakcie swojej pracy zawodowej) pragnie pokazać, jak bezbronne wobec dorosłych są ich własne dzieci. "Zniewolone dzieciństwo" to drobiazgowe studium jak "wychować" nieszczęśliwego człowieka.

Dzieci nie są w stanie bronić się przed szkodliwym postępowaniem dorosłych, ponieważ z jednej strony mają wpajany szacunek i miłość wobec rodziców, a z drugiej CHCĄ ich kochać. Rodzice stają się więc dla nich "kochanym zabójcą". I właśnie przez ten mechanizm bardzo ciężko w dorosłym życiu przychodzi im (nam) zauważyć i przyznać, że źrodłem naszych niepowodzeń, dalszych szkodliwych psychicznych błędów są zdarzenia z dzieciństwa właśnie. "Niewyżyte" jak określa je Miller. Wewnętrznie wyparliśmy z siebie to, że krzywdę zrobili nam najpierw rodzice i nie każdy umie stwierdzić obiektywnie, że coś w tym, jak traktowali go matka, czy ojciec było nie tak...

Celowo ujęłam kluczowe słowo w tradycyjnych relacjach rodzice-dziecko w cudzysłów (dwa akapity wyżej), ponieważ wśród demaskatorskich psychoanalitycznych wywodów Alice Miller dokonuje przewrotu. Na traumatycznym pogorzelisku dowodów, analiz i wniosków Alice Miller stawia rewolucyjną tezę: obala sens istnienia procesu zwanego "wychowaniem".
"W przeciwieństwie do powszechnych mniemań, nie mogę pojęciu "wychowanie" przypisać wielu pozytywnych znaczeń, bo widzę w nim raczej samoobronę dorosłych, uważam je za manipulację, wynikłą z ich zniewolenia i poczucia niepewności. (...)
Słowo "wychowanie" (w oryginale: Erziehen)  zawiera w sobie wyobrażenie określonego celu, który ma osiągnąć wychowanek - i już to samo organicza jego możliwości rozwojowe. Ale rzetelne wyrzeczenie się wszelkiej manipulacji i rezygnacja ze stawiania sobie z góry celów nie oznacza, by miało się pozostawić dziecko samemu sobie, gdyż potrzebuje ono ogromnego duchowego i fizycznego wsparcia dorosłych." (s. 116)
I ja się z tą tezą zgadzam.
Po przeczytaniu całego opracowania trudno nie przyznać rację takim stwierdzeniom, że wychowanie dzieci ma na celu "dostosowanie, nagięcie do wyobrażeń dorosłych".
Ale Alice Miller nie wprowadza tylko i wyłącznie zamętu. W zamian, proponuje myśl, nad którą warto się głębiej zastanowić:
"Rodzice nie potrzebują rozległych studiów psychologicznych, by ustrzec swoje dzieci przed absurdalnym, samoniszczycielskim postępowaniem w dorosłym życiu. Jeśli tylko im się uda nie manipulować dzieckiem dla własnych potrzeb, nie znęcać się nad nim, a także nie zakłócać równowagi jego wegetatywnego systemu nerwowego, wtedy już samo we własnym ciele znajdzie ochronę przed niewłaściwymi wymaganiami. Od samych początków będzie dla niego zrozumiała wymowa jego ciała i jego sygnały. Jeśli poza tym rodzicom udaje się odnosić do dziecka z takim samym szacunkiem i tolerancją, z jaką odnosili się zawsze do własnych rodziców, stworzą mu z pewnością najlepsze podwaliny pod całe przyszłe życie." (s. 148)
(podkreślenie moje).
"Aby umożliwić dziecku pełny rozwój, owo wsparcie musi się wyrażać następująco:
1. W poszanowaniu dla dziecka.
2. W uznaniu jego praw.
3. W tolerancji jego uczuć.
4. W gotowości, by na podstawie jego zachowania poznać:
    a) prawdziwą naturę swojego dziecka;
    b) dziecko tkwiące w nas samych;
    c) prawa rządzące życiem uczuciowym, które o wiele łatwiej odkryć u dziecka niż u dorosłego, gdyż dziecko przeżywa swoje uczucia znacznie intensywniej, a w każdym razie znacznie bardziej otwarcie niż dorosły." (s.116)

Niepokój jaki wzbudziła we mnie ta lektura, powstał też w związku z tym, że coraz więcej (takie mam osobiste odczucie) pokazuje się przemocy wobec dzieci, nagłaśnia ją w mediach, epatuje nagłówkami, ale nie widać by szła za tym jakaś całkowita odmiana sposobu myślenia społeczeństwa. Medialne dyskusje, jeżeli takie się wywiązują, tworzą wirujący lej oburzenia wokół sprawy "klapsa". Temat po pewnym czasie przycicha, ale prawdziwy problem nie leży w tym symbolicznym klapsie.

Bo boląca rana zamaskowana jałową dyskusją o klapsach, to prawdziwy dramat, którym jest agresja, bicie, awantury, przemoc słowna i psychologiczna, poniżanie dzieci. Te źródła zła pokazywane są pod postacią artykułów o zakatowanych niemowlętach, pobitych kilkulatkach, gnębionych uczniach... I co? I nadal nic.


W trakcie czytania znalazłam też ciekawą obserwację i odpowiedź na swoje własne pytania dotyczące bycia wiernym samemu sobie, z czym od czasu do czasu mam do czynienia:
"Podziwiamy ludzi, którzy stawiają opór totalitarnemu państwu, i myślimy: "Są odważni albo mają"mocne zasady moralne", albo: "pozostają wierni swoim zasadom" czy coś w tym rodzaju. Możemy także wyśmiewać się z nich jako z naiwnych i mówić o nich: "Czyż nie widzą, że ich słowa nic nie wskórają przeciw uciskającej ich władzy? Że będą musieli drogo zapłacić za swoje protesty?"
Ale być może obie strony, zarówno ci, którzy odnoszą się do kontestatorów z podziwem, jak i ci, którzy traktują ich lekceważąco, nie dostrzegają jednego: Jednostka, która odmawia dostosowania się się do ustroju totalitarnego, nie czyni tego z poczucia obowiązku ani z naiwności, tylko dlatego, że inaczej nie mogłaby pozostać wierna sobie samej. Im dłużej zajmuję się tym zagadnieniem, tym bardziej skłaniam się do przekonania, że odwaga, uczciwość i zdolność do miłości dają się pojmować nie jako "cnoty", nie jako kategorie moralne, ale jako skutki zrządzeń mniej lub bardziej łaskawego losu.
Nakazy moralne i wypełnianie obowiązków są to protezy, które stają się konieczne, gdy brak czegoś zasadniczego. Im skuteczniejsze okazało się spustoszenie uczuć w dzieciństwie, tym większy musi być arsenał broni intelektualnej i tym większe zapasy protez moralnych, gdyż nakazy moralne i świadomość obowiązku nie są żadnymi źródłami siły, nie stanowią bynajmniej żyznego gruntu dla prawdziwie ludzkich uczuć. W protezach płynie krew, można je kupić i mogą służyć różnym właścicielom. Co jeszcze wczoraj uchodziło za dobre, może nazajutrz, zależnie od decyzji rządu czy partii, uchodzić za złe, zabronione i odwrotnie. Ale człowiek o żywych uczuciach potrafi być tylko samym sobą. Nie ma innego wyboru, jeśli nie chce zginąć. Nie pozostaje obojętny wobec izolacji, odtrącenia, utraty przychylności otoczenia czy zniewag, obawia się ich i cierpi z tego powodu, ale nie chce utracić własnego ja, skoro już je posiada. A jeśli dostrzega, że żąda się od niego czegoś, czemu się sprzeciwia cała jego istota, nie może tego zrobić. Po prostu nie potrafi." (s. 101)

Ale żeby nie było zbyt słodko, na koniec łyżka dziegciu.

Czytając "Zniewolone dzieciństwo" trafiłam w międzyczasie na stronę internetową Alice Miller. Ale już po przeczytaniu, śledząc życiorys Autorki natknęłam się na informację o tym, że jej własny syn po śmierci matki udzielił wywiadu, w którym mówił o tym, że był bity przez ojca (męża Alice), a ona sama nigdy nie potrafiła z synem otwarcie porozmawiać o czasach wojennych...
Spiżowy idealny pomnik, który postawiłam w myślach Alice Miller, runął momentalnie...
...
Ale zaraz zaraz... czyż nie jest tak, że o problemach i sposobie ich rozwiązania najpełniej piszą i mówią właśnie ci, którzy czerpią z własnego życia? Bywa to bolesne.
"Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem...?"

Uczę się być rodzicem cały czas i rozumiem rozterki innych, poszukujących. Nie jest to łatwa rola.





Recenzja bierze udział w wyzwaniach:

-"Czytamy polecane książki" Marty Kor na blogu "Okiem MK" (książka polecona przez innego blogera - Schronienie)
i
- "W 200 książek dookoła świata - edycja II - 2015 r." Edyty na blogu "Zapiski spod poduszki".

 

 

piątek, 24 kwietnia 2015

Marc Boutavant "Muki w podróży dookoła świata"

Autor: Marc Boutavant
Tytuł: "Muki w podróży dookoła świata"
Ilustracje: Mark Boutavant
Tłumaczenie: Anna Ciostek
Wydawnictwo: Wytwórnia
Miejsce i rok wydania:  Warszwa 2014. Wydanie drugie.
Liczba stron:
Wiek dziecka: od 5 do 12 lat





"Muki w podróży dookoła świata" to zdobycz wygrana w konkursie zorganizowanym przez lokalną społeczność czytelniczą :) Celowana była jako prezent dla Małego O., ale przyznam, że naprawdę mam problem aby określić dla jakiego przedziału wiekowego jest przeznaczona ta książka.
Z jednej strony wypełniona bajecznie kolorowymi obrazkami i opatrzona niewielką ilością tekstu, lecz z drugiej strony nadmiar tego, co się dzieje na każdej stronie sugeruje, by mniejsze dziecko oglądało i czytało tę książkę z dorosłym, który zwróci mu uwagę na to, co się dzieje. Dodatkowo, wśród tej niewielkiej ilości opisów przeważają obcobrzmiące słowa, dla których nie ma wytłumaczenia, a ich znaczenia można się domyślić.

Muki, bohater opowieści Marca Boutavanta, to miś w podróży, który odwiedza Grecję, Madagaskar, Indie, Chiny, Japonię, Peru i Nowy Jork. Na kartach książki, która jest wydana z niezwykłą starannością (kredowy papier, duży format, feeria barw) dzieje się naprawdę dużo i przeczytawszy krótką notkę na każdej ze stron można spróbować zabawić się w przeszukanie terenu i odnalezienie wydarzeń i postaci, o których opowiada Muki.

Tak właśnie wpadliśmy na trop Fossy podczas pobytu Mukiego na Madagaskarze, a potem King Konga w Nowym Jorku:


King Kong występuje w filmie, który zwierzątka oglądały na dachu jednej z kamienic :))

Dlaczego uważam, że pomoc dorosłego jest wskazana? Obce słowa to głównie najważniejsze słówka z języka kraju, w którym Muki aktualnie sie znajduje: "Dzień dobry", "Dziękuję", "Cześć" , ale co do niektórych i ja miałam w głowie znak zapytania. Wskazana jest zatem konfrontacja ze słownikiem lub dostępem do internetu...

Osobiście bardzo lubię książki z kolorowymi obrazkami, które przykuwają uwagę i pobudzają do drobiazgowego studiowania każdej strony po fragmencie. "Muki w podróży dookoła świata" taki właśnie jest, ale przyznam że dość statyczna akcja i skąpa narracja powodują, że książka nie jest łatwa w odbiorze. Jest przeznaczona bardziej do oglądania niż czytania.

Dla zainteresowanych światem zwierząt i barw autorstwa Marca Boutavanta polecam stronę: http://www.heartagency.com/artist/MarcBoutavant/gallery/1




Recenzja bierze udział w wyzwaniach:

- "Odnajdź w sobie dziecko III" na blogu Magdalenardo "Moje czytanie";

- "W 200 książek dookoła świata - Edycja II - 2015 r." na blogu Edyty "Zapiski spod poduszki" (autor pochodzi z Francji).

 
 


 

sobota, 18 kwietnia 2015

Mała architektura ogrodowa

Zanim napiszę coś poważnego, z czym noszę się jak kura z jajkiem, parę słów o głupotach, żebyście wiedzieli, że żyję, dycham i humor też mi dopisuje.
Dycham nawet jak dwie dychy, bo od dwóch dni mój stan zdrowotny określany od świąt wielkanocnych jako "stabilny" uległ poprawie.
Takoż zafundowałam sobie ekstra emocje w Wielką Sobotę kiedy obudziłam się z nieprzyjemnym uczuciem drapania w gardle. Zauważyłam, że ostatnimi czasy moje choroby sezonowe wiosenne, jesienne, letnie wynikają nie z niewłaściwego doboru odzieży wierzchniej tudzież bielizny (reformy* porzuciałam kilka lata temu), lecz z niewłaściwego stosowania klimatyzacji w samochodzie.
W Wielki Czwartek zawoziłam dziecka na kontrolę do lekarza (przed wyjazdem do dziadków trzeba było sprawdzić stany miechów, nosów i takich tam...). No i pogoda była taka, że jak ktoś nie pamięta to przypomnę. Około wczesnego południa  zaczęło się ściemniać i sypać śniegiem z deszczem.
Okna mi momentalnie zaparowały od środka, a jeszcze musiałam jechać szybką trasą i kontrolować ruch na drodze, więc w sposób niezbyt rozgarnięty próbowałam wyregulować nawiew powietrza, które wiało mocno i zimno prosto na mnie.
No to po dwóch dniach miałam gardło w bonusie przedświątecznym, a po przyjeździe pod wieczór do Dziadków zażyczyłam sobie herbaty "z prądem". Mamą niemając spirytu dolała mi ouzo a potem jeszcze wraz z mężęm i rodzicielem spijaliśmy wyroby polskiego przemysłu spirytusowego (ja tym razem nie oszczędzałam się "po damsku"). Więc położywszy się spać około 22 nie miałam szans na zaśnięcie. Żadnych...
To była chyba najgorsza noc w moim życiu.
Jeszcze tak zatkanego nosa nie miałam - objawy gardłowe przeszły w inny obszar doznań, więc co się najadłam i nawąchałam w sobotę wieczorem musiało mi wystarczyć do poniedziałku.

W nocy, około czwartej już zmierzyłam sobie temperaturę bo podejrzewałam, że to gorączka nie daje mi spać. Ale nie. Obudził się mąż i wielkodusznie przyniósł mi polopirynę, potrzymał za rękę, i już myślałam, że wykaże się współczuciem... a tymczasem on próbował  mnie dobudzić ;-)... Zero zrozumienia.
Tak więc żyję sobie tak w stanie stabilnym i jedno co mnie dotyka to jakiś taka marazm blogowy.

W zeszły weekend, gdy sprzyjała pogoda, dotarliśmy spacerkiem aż do granicy powiatu.


Z tego miejsca nie mamy daleko do Jeziora Pamiątkowskiego, ale to raczej wyprawa na rowery. Spacerkiem doszliśmy do krzyża i wróciliśmy mijając wspaniałą wierzbę. Wierzba jest zresztą symbolem naszej gminy...


Być może pamięta czasy kiedy szły tędy wojska napoleońskie ? (droga pod lasem nazywa się Trakt Napoleoński).



Za to z drugiej strony nie czekał na nas zbyt piękny widok...



Wokół domu ruszyły prace.
Na razie wiatr hula po piaseczku, który nam pięknie koparka rozłożyła...




Taras będzie w końcu obłozony kaflami, a na ogrodzie zyskaliśmy drugą część wentylacji z odzyskiem ciepła, która wykwitła nam takim oto kwiatuszkiem:




- Co to ma być?! - zawołałam w czwartek.
- Mała architektura ogrodowa? - pytałam sama siebie...
Mały O. ma 120 cm wzrostu. Umiejscowienie czerpni miało być tak zrobione, żeby zakryć roślinami.
To co ja mam tutaj teraz posadzić żeby to UKRYĆ?
A może graffitti na tym PIERDYKNĄĆ?

Czekam na twórcze propozycje od Was :-D



P.S. Najświeższy hot news jest taki, że Mały skaży się na ból ucha...
....
:-)))
....
no bo co w tej sytuacji innego mogę robić?



* reformy - prototyp damskich bokserek pochodzący z pierwszej i początku drugiej połowy XX wieku
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...