sobota, 30 sierpnia 2014

Kosmiczne marzenia "Małych astronautów"

Autor: Eleonora Barsotti
Tytuł: "Mali astronauci"
Ilustracje: Eleonora Barsotti
Przekład: Tadeusz Woźniak
Wydawnictwo: Firma Księgarska Olesiejuk spółka z ograniczoną odpowiedzialnością Sp.j.
Rok wydania:  2014
Liczba stron: 32
Wiek dziecka: od 6 do 10 lat


Stwierdziłam, że ta barwna książeczka wzbudzi zainteresowanie u mojego siedmiolatka i nie pomyliłam się. Mimo, że podczas czytania zauważałam objawy lekkiego wieczornego zmęczenia, kręcił się i przytulał do poduszki, nadal dzielnie i uważnie słuchał oraz zadawał przytomne pytania.

Ta niewielka książka jest skarbnicą wiedzy na temat historii podboju kosmosu przez człowieka, i nie tylko... W zakamarkach mej pamięci, i nie tylko mojej ponieważ przetestowałam treść na koledze w pracy, ze zwierząt wysłanych w kosmos pamietałam tylko Łajkę, a także obiły mi się o uszy imiona Biełka i Striełka. Ale czy ktoś z Was wiedział, że w przestrzeń kosmiczną wyleciały małpy, mysz i pająki???
Znaleźć tu można wiele ciekawych szczegółów i informacji nieomal encyklopedycznych - daty najważniejszych wydarzeń, nazwiska kosmonautów, nazwy statków kosmicznych, poza tym wiadomości jak wygląda życie w przestrzeni w stanie nieważkości, jak zbudowany jest skafander, w jakiej kolejności się go zakłada, a w ciekawostkach między innymi garść informacji jak zdobywano wiedzę o kosmosie w dawnych czasach.

Budowę promu kosmicznego poznaliśmy już dawno, ale jak to z dziećmi bywa, ich zabawy są ulubione przez jakiś czas, potem odchodzą w najdalszy kąt i po pewnym czasie pociecha ma mgliste pojęcie o tym, czym jeszcze nie tak dawno się fascynowała. Tak właśnie mój starszy syn zareagował, gdy dopytywał się podczas lektury,  jaki sposób wahadłowiec wynoszony jest w przestrzeń kosmiczną, choć jeszcze rok temu jego ulubionym zajęciem była zabawa klockami lego właśnie w moment startu promu...

Bardzo polecam tę książeczkę dla chłopców. Myślę, że spodoba im się, szczególnie jeśli interesują się kosmosem.

Recenzja bierze udział w wyzwaniach:


 

Szczegóły obu wyzwań na blogu MOJE CZYTANIE Magdalenardo.

 

piątek, 29 sierpnia 2014

Letnie tajemnice

Cóż, wakacje chylą się ku końcowi, lato chyli się ku końcowi, dzień chyli się ku końcowi, złudzenia pryskają.

Może od początku. Zyskaliśmy nowych lokatorów. Okazało się, że w trakcie wakacyjnego pobytu u Dziadków Większy K. zaprzyjaźnił się z rodziną mrówek, mieszkającą za łóżkiem. Przedstawiliśmy się sobie w trakcie mojego ostatniego weekendu spędzanego z dziećmi. Rodzina liczy "dwóch dziadków, dwie babcie, dwie ciocie, dwóch wujków, mamę, tatę i dwójkę dzieci". Oprócz tej rodziny, za łóżkiem mieszkały jeszcze trzy inne famile mrówek. Na szczęście przeprowadzka dotyczyła tylko znanej mi dwunastki.
Cały klan został spakowany na czas powrotu do woreczka i zawieziony w plecaku Większego do naszego domu, a następnie wypakowany w jego pokoju za łóżkiem.
Okazuje się, że to oni byli odpowiedziali za wciąganie Kici między ścianę a materac.

"Odpowiedzialni"...

"Mamo, ty jesteś pożyteczna" słyszę kilka razy w tygodniu od Małego O.
Nie wiem w jakim sensie, ale brzmi pociesząjąco, nieprawdaż?

I na koniec clue programu.
W tym tygodniu rozwiała się mgła spowijająca tajemnicę oczu; szczegóły tutaj "klik".
Otóż, prozaiczne jest wytłumaczenie. Magia prysła na skutek denuncjacji koleżanek z działu, które wyznały na kawie w kuchni, iż kolega miał zamontowane soczewki. Phi... i mimo, że one go prosiły by ich nie zakładał, bo wyglądał jak Jack Nicholson w "Wilku", nie chciała bestia słuchać...

"Pewnie promocja była, skwitowałam, i co darmowych tak się łatwo można pozbyć?" Grzech nie skorzystać.


Faktycznie, pół godziny temu wykonałam woltę oczami spodełba i potwierdzam - kolor wrócił do normy.
A na talerzu kurczę w ziołach, ryż biały i szpinak w śmietanie. I tu z MNK jesteśmy w rozdźwięku - on twierdzi, że na talerzu leżał blady kurczak grillowany w ziołach, a ja że jak już, to wymoczony w rosole, ale w sumie, że to raczej ryba była, taka z gatunku niewaniających (tilapia?)

I to by było na tyle ;)

 

czwartek, 21 sierpnia 2014

Kto to?! - TOTO

Czy macie czasem taki dzień, że budzicie się rano i w głowie nie wiadomo skąd brzmi jakiś utwór/piosenka.
I cały dzień jest z Wami?

Dzisiaj ze mną był zespół TOTO.
Lata osiemdziesiąte.

Skorpion, z którym czasem mieszam chochlą w garze ustawionym na kuchni marki Facebook, wie że jak jestem przy "kuchence" to słucham takich starych hitów...

Dla Was.


P.S. dzisiaj dużo gadam, więc wybaczcie gadulstwo, ale przez jakiś czas znowu będzie mnie mniej. Karolki wracają :-D

Kolejna tajemnica rodem ze Szwecji - letnie przygody z Mają i Lasse

Autor: Martin Widmark
Tytuł: "Tajemnica szpitala"
Ilustracje: Helena Willis
Przełożyła: Barbara Gawryluk
Wydawnictwo: Zakamarki
Miejsce i rok wydania: Poznań 2013
Liczba stron: 92
Wiek dziecka: od 8 do 12 lat

 
zdjęcie okładki pochodzi ze strony wydawnictwa
Dwa tygodnie temu podjęłam próbę zarażenia przygodami szwedzkich detektywów starszego kuzyna Karolków. Dziewięć lat, samodzielnie czyta, a co najważniejsze lubi czytać, a nie miał jeszcze kontaktu z Lesse i Mają. "No to nie może tak byyyyć" pomyślałam i pożyczyłam wypożyczoną z biblioteki książkę szwagierce.
Nawet rodzice naszego nowego czytelnika byli zachwyceni: przede wszystkim wielkością liter, objętościową przystępnością, zachęcającą liczbą obrazków, dzięki którym mimo, że książka liczy prawie 100 stron, szybko okazuje się, że mamy za sobą prawie całą treść. I najważniejsze - podsumowali, że dziecko rozumiało o czym czyta. A młody? - młody  przeczytał sprawnie i szybko potwierdzając opinię, że jest to naprawdę bardzo dobra lektura dla dzieci w wieku wczesnoszkolnym.

Ktoś chciałby dowiedzieć się w jakiej sprawie toczy się tym razem śledztwo?
Misternie utkana intryga toczy się pomiędzy miejscem nieszczęśliwego wypadku, karetką a gabinetem przyjęć, w którym zakładany jest połamanym pacjentom gips. Sanitariusz, pielęgniarka i lekarz to główni podejrzani w sprawie zaginęcia cennej biżuterii wśród opatrywanych pacjentów.

Większy K. podczas lektury zaczął sugerować się okładką...
Nic więcej nie zdradzę. Polecam! :)))

A dzisiaj idę do biblioteki oddać tę książkę. Mam nadzieję, że panie bibliotekarki odłożyły dla nas coś z kolejnych przygód asów szwedzkiego wywiadu ;)

Aha, tutaj lato i wakacje a my znowu znaleźliśmy się w środku szwedzkiej zimy...


Recenzja bierze udział w następujacych wyzwaniach:

- "Odnajdź w sobie dziecko" na blogu Moje czytanie Magdalenardo

oraz

- "W 200 książek dookoła świata" na blogu Zapiski spod poduszki Edyty (kraj autorów - SZWECJA)
(właściwie to zastanawiałam się czy podawać tę książkę do wyzwania Edyty, ale tak ładnie wyglądają te wszystkie tytuły w Jej zestawieniu ;) :)))


środa, 20 sierpnia 2014

Perwersyjny o wszystkim i o niczym czyli o włażeniu do ogródka

Chodzą mi po głowie ostatnio różne kosmate i obraźliwe (może?) myśli ;)
Na przykład taka: "po czym poznać, że się kobieta starzeje?"
... bo podobają jej się młodsi chłopcy...?
No to ja się starzeję chyba od czasów liceum ;) Potem na studiach trochę mię przegięło w kierunku starszych, ale teraz to już przyznaję się bez bicia, że miło się patrzy na ładne ciastka ;-P

Jakiś czas temu oświadczyłam się pewnemu koledze pracującemu na naszym piętrze. Hmmm, tzn. nawet dokładnie nie wiem jak ma na imię, hehehe, ale tak mi zaimponował, że codziennie przynosi sobie do zjedzenia obiad własnej roboty do odgrzania w kuchence, że po długim krygowaniu się, a wcześniejszym upewnieniu, że sam sobie to przygotowuje, by zakończyć przełykanie po cichu śliny, korzystając z obecności świadków ZROBIŁAM TO.
:)
Aby zaspokoić ciekawość podam co było w menu - ryż, kurczak i zwykle jakieś warzywa na parze.
Po jakimś czasie znudziło mi się oglądanie ciągle tego samego na talerzu.
Ale oferta została wystawiona na widok publiczny...
Cóż było robić - nic, za to oczy me otworzyły się na oczy onego kolegi. Myślałam, że ma niebieskie, brązowe, zielone, no takie w kolorze ogólnodostępnej palety.
Tymczasem nie! Od momentu kiedy znudziło mi się patrzenie na jego talerz okazało się, że ma oczy w kolorze wzburzonego morza (!)
Ja pierdole. Jaki to jest kolor! Normalnie wyglądają tak, że można się w nich utopić ;) Podejrzewałam nawet troszkę, że coś wącha albo łyka, bo (nie nie ukrywajmy nie gapiłam się jak sroka w gnat, tylko dyskretnie zerkałam) wrażenie robiły takie, że źrenica zajmuje całą gałkę...

Pewnie mu głupio było, że starsza pani (czytaj: ja) wyskoczyła bez ogródek przed ogródek, ale co tam sruuu, męża mam, a powiedziałam "gdybym nie miała męża" więc jakby co, to pięciu świadków zezna, że byłam wtedy w Chicago ;)

A żeby potwierdzić, że nie konfabuluję pokażę co mam w ogródku.
Legendarne malwy, molinie, piórkówki i słoneczniki.
Ponieważ mieszkam w słonecznikowej gminie, słoneczniki, zgodnie z Ondraszy planem, zasiałam jako identyfikator przynależności duchowej, bo podatkowej to jeszcze nie. Jeden jest GIGANTYCZNY.

Oto dowody rzeczowe:
Numer 1 - malwy:


Numer 2 - mieczyki (sąsiedzi gadają, że niespotykany kolor):


tak, w tle jest mój jardin
Dowód nr 3 - moje "kiciusie" :-D





No i wygląda na to, że słonecznik nie załapał się na sesję...

A gdyby się ktoś pytał gdzie jestem, to mąż śpi a ja właśnie myję głowę.

Dobranoc! Pięknych snów :)))

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Moja kobaltowa miłość - Shirin Kader "Zaklinacz słów"

Autor: Shirin Kader
Tytuł: "Zaklinacz słów"
Wydawnictwo: Lambook
Miejsce i  rok wydania: Kraków 2013
Liczba stron: 320


Przeczytałam o tej książce u Evy Scriby i teraz nie wiem, czy napisałam Jej, że rzuciła na mnie zaklęcie, czy tylko pisałam a komentarza jakimś dziwnym sposobem nie opublikowałam...

Tego samego dnia w drodze do moich dzieci postanowiłam dojść do Empiku na dworcu i odnaleźć ją. Weszłam i szukałam klucząc między regałami, poszukując jeszcze czegoś dla czytelników w wieku małoletnim, i tak dotarłam na koniec sklepu. Przejrzałam alfabetycznie literaturę polską wypatrując niebieskiego grzbietu, nazwiska autorki, tytułu. Przeglądnęłam nawet literaturę obcą w nadziei, że może nie do końca świadomy personel umieścił ją tamże. Nie znalazłam, ale od czego ma się język. Pan za kontuarem sprawdził w komputerze i mimo, że nie potrafiłam podać dokładnie nazwiska autorki tylko imię, i mimo niepewności tytułu, wyłuskał ją z regału z tego miejsca, przy którym jeszcze przed chwilą stałam...

Tym sposobem stałam się posiadaczką zaklęcia.
Od momentu, kiedy otwarłam je, trzymając delikatnie w rękach, nie mogłam się od niego oderwać. Usiadłam na ławce na peronie i ocknęłam się dopiero słysząc zapowiedź mojego pociągu. Dwie godziny póżniej na siedem minut przed planowanym przyjazdem do docelowej stacji podniosłam głowę i nieprzytomnym wzrokim ujrzałam znajome widoki. Szczęśliwie pociąg miał w tym dniu opóźnienie, więc pozostałe pół godziny poświęciłam na dalszą lekturę.

Shirin Kader napisała dzieło niezwykłe, którego nawet oprawa jest zachwycająca - zamszowe w dotyku, kobaltowe okładki z egzotycznym ornamentem nie pozwoliły mi trzymać tej książki byle jak. Jest bardzo starannie wydana i napisana przepięknym językiem.

Chłonęłam każde słowo i każde czytane zdanie. Jak słuchacze Zaklinacza słów i widzowie uczestniczący w spotkaniach z Gabrielem Storkiem zostałam zaczarowana przez atmosferę opowieści i podążałam wraz z bohateremi ich śladem. A było mi tym łatwiej, że 11 lat temu przez dwa miesiące mieszkałam wraz z koleżanką w okolicach Portobello, dokładnie na rogu Chepstow Place i Westbourne Grove... I drogą, której nazwa pojawia się na stronach "Zaklinacza słów", co weekend zmierzałyśmy w kierunku Portobello.
czyli do ulicy rozsławionej przez film "Notthing Hill".

pożyczone z Google maps - okna na poddaszu należały do nas

w drodze na Portobello

Portobello - w prawej ręce poezja, w lewej proza

Podróży przez karty powieści towarzyszy powracający zapach miętowej herbaty, plastyka londyńskiego nieba, której sama byłam świadkiem

oto dowód...
pojawiające się znane obrazy, zapachy i dźwięki z miejsc i ulic, którymi podążają bohaterowie, a które ja też mijałam na swojej drodze. Kościół St. Martins in the Fields, okolice Covent Garden, Oxford Street...



Cóż, na pewno inaczej odbiera się tę opowieść znając miejsca, którymi porusza się para bohaterów. Ale nawet gdyby takiego doświadczenia nie miał czytelnik, podróż jest niezwykła. Smakując co jakis czas miętową herbatę i przemierzając Londyn tak naprawdę wybieramy się w podróż na Bliski Wschód i do Indii.

Co jeszcze odczuwałam czytając "Zaklinacza słów"? Podziwiam odwagę bohaterki, która nie boi się podążać za znakami, dając tym samym świadectwo istnienia zapisanego w gwiazdach przeznaczenia.
Myślę, że "zwykli śmiertelnicy", do których siebie zaliczam, mają czasem okazję dotknąć okruchów tego nieba, kiedy na końcu świata spotykają kogoś kogo mogli poznać dawno temu, a minęli go zaledwie kilka kroków od siebie...

Jestem urzeczona tą powieścią.
I kto zgadnie co myślę przeczytać w najbliższym czasie?
.....................

Przeczytawszy "Zaklinacza słów" chce się tak tkać słowa i myśli jak Shirin Kader - misternie, pięknie, barwnie, soczyście i pełnym sercem.
Przepraszam może za zbyt osobistą recenzję, przełożoną na zbyt osobiste wspomnienia i obrazy, ale taka okazja może się więcej nie powtórzyć.


Recenzja (napisana prawie w całości dwa tygodnie temu) bierze udział w wyzwaniu:
na blogu Magdalenadro Moje czytanie (sierpień - kolor niebieski, błękitny).



Welcome blog ;)

Och jakąż błogą przerwę w blogoświecie miałam! ;)

Przyzwyczajona do drugiego noputela, będąc od niego odcięta, posiadawszy całą fototekę tamże, a pod pieczą dwa Karolki, które na zesłaniu u dziadków przebywają od początku lipca cóż mię mogło skłonić do zaglądnięcia tu?
Nic a nic.
Dziękuję zatem wszystkim, którzy tu jednak przez ten tydzień zaglądali, podczytywali i czekali.
Oto jestem.

Dziecięcia znów odstawione pod skrzydła dziadków, tydzień pourlopowy z 5:30 na celowniku... Nie pośpię sobie :(
A z weekendowych spostrzeżeń najważniejsze to takie, że w kościołach to się teraz nie śpiewa pieśni, ino piosenki. Oto 15 sierpniowa msza ślubna, na której słyszałam "When I fall in love" w czasie przeznaczonym na komunię... To, że ksiądz śpiewał "Hallelujah" Leonadra Cohena to dla mnie nie novum, bo w mojej byłej parafii takie piosenki "odchodziły" w czasie właściwego Alleluja już ładnych parę lat temu...  Może z 10?
Ale Nat King Cole?

...ładnie ładnie....

A Mąż mój stwierdził, że panna młoda ze Szwecji bo ślubne auto na zimówkach stało. ;)


Będę nadrabiać zaległości z postów.
Pisania i czytania.

czwartek, 7 sierpnia 2014

Czasoprzestrzeń

Spadające na oczy ciśnienie spowodowało, że musiałam oderwać się na chwilę od ekscytującego procesu zastanawiania się w jakiej dziedzinie swej aktywności zawodowej muszę się rozwinąć...
Wolę przelać swobodne myśli na klawiaturę, ponieważ jest to proces, przy którym widocznie aktywizują mi się pola mózgowe i wyostrza wzrok, natomiast palce nie pukają smętnie, zmieniając "udział" na "uczestnictwo", tylko sprężyście odpowiadają na bieżące przepływy fal nerwowych i myśli - ja contra blogspot.

...........

Doszłam do 55% przedpola. Cel mam ustawiony na 100%, tymczasem minął miesiąc i trochę, następny tydzień pod znakiem obecności Karolków, deszcz pada, chwast jak Hydra odrasta z pozostawionych w ziemi odłamków korzeni. Moja syzyfowa praca.

A harmonogram w głowie.
Realizacja odbywa się w tzw. czasoprzestrzeni (termin pochodzi z anegdoty wojskowej) - każdego dnia po zasileniu żołądka obiadokolacją wychodzę na niewychłodzony jeszcze świat i przy aktywnym udziale haczki, wiadra i wsparciu za strony rękawiczek, których już chyba z 5 par pozbawiłam głównie lewicy (stąd wniosek, że dłubię w ziemi głównie lewą lęką?) pracuję - stąd do zachodu słońca (a właściwie to nawet dłużej).

.............................

Zachwyt sąsiadki wzbudziły malwy.
Mój też. Te, które miałay być białe są białe. Te, które miały być w kolorze burgunda są, eee, w kolorze róż-gaciowy.
Taka niespodzianka.
Podwójny zachwyt wzbudzają (u mnie) mieczyki vel gladiole. Kolor, ten tego, biskupi - taki cyklamen, różowy w odcieniu fioletu. Zajefajny.

.................................................

Miniony weekend z dziećmi upłynął pod znakiem języków obcych.
Prym wiedzie Mały O. W piątek po przyjeździe jedząc kolację wypytał mnie o hiszpański.
Sobota rano, ledwo otworzyl oczy, wycelował we mnie pytaniem:
- Jak jest jeden po niemiecku?
- Ein.
- A jak jest dwa?
- Zwei. En, zwei, drei - jeden dwa trzy, tak się mówi po niemiecku.
- A ta pani, która tak mówi dziwnie?
- (przegląd dziwnie mówiących pań w mojej głowie...jest! Sprzedawczyni - właścicielka w sklepie z chińskimi rzeczami)
- Ta pani to jest Chinka i mówi po chińsku.
- A ten pan Chin i pani Chinka gdzie mieszkają?
- Mieszkają tutaj, bo tutaj mają pracę.

....................................................................

Otóż idąc tym tokiem myślowym, doszliśmy do początku wpisu i jego czasoprzestrzeni.
W przysługującej ustawowo przerwie od pracy, w przerwie na kawę, dodam, poruszyłam temat, o którym pisał ostatnio Ove. I tak od nitki do kłębka, doszliśmy w czasie wydzielonym na myśli własne, do szczegółowego planu epokowego projektu, którego zajawki słyszę już są. Otóż proszę Państwa: "spowiedź przez internet".
Omawiając wszelkie wymagane dla tego rodzaju wrażliwej działalności, vide przelewy bankowe, aspekty mamy szyfrowany dostęp na login. Oto panel klienta -  historia spowiedzi, twoje dotychczasowe pokuty, postęp w wypełnianiu pokuty. Rozgrzeszenie pobierane w pdf-ie na wypadek konieczności przedstawienia dokumentu zaświadczającego odbycie spowiedzi przed zostaniem chrzestnym czy też podwójnej spowiedzi przedmałżeńskiej. Ze skarbówką można się rozliczać przez internet? Toż to prawie jak spowiedź, tu też nic nic nie zataisz. Na hasło US poszliśmy dalej: deklaracja w PIT-ie odnośnie płacenia podatków na kościół, a za deklarację dostajesz dostęp do indywidualnego konta (to gdyby się kto zastanawiał komu taki internetowy gadżet się przyda). A do kościoła z odpowiednikiem PEKI, odbijamy się przy wejściu, obecność zarejestrowana, to na wypadek gdyby się proboszcz pytał czemu nas nie widać (bo staliśmy za filarem).

Zmiany i wejście technologii są nieuniknione.

........................................................................................

No to do zobaczenia ;)))

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Siła muzyki

W Radiu Merkury, którego słucham kiedy nie śpię, ostatnio często udaje mi się usłyszeć piosenkę zespołu Voytek "Jeden dzień, jedna noc".

Nie mam pojęcia skąd tak niespodziewanie przypomniał się ludziom w radiu ten zespół, który wcale mocno popularny nie był. A o ile popularny był, to działo się to w końcu lat dziewięćdziesiątych... ubiegłego stulecia ;)

Szybki searching po internecie przyniósł wspomnienie jeszcze jednego przeboju...

Widziałam i słyszałam ich raz na żywo, w amfiteatrze w Koninie, z widokiem na rozlewiska Warty. Było to przy okazji koncertu, na który ściagnął mnie z Poznania mój brat. Wtedy też słyszałam Szwagierkolaskę, która święciła lata swojej świetności dzięki utworom wywodzącym się z repertuaru Kapeli Czerniakowskiej, z winylowych płyt, na których tak naprawdę wychowałam się.
A mieszkańcy wieżowca stojącego niedaleko amfiteatru (tego z napisem "Aluminium" na dachu) tańczyli na balkonach...

Czy ktoś jeszcze może to pamięta?





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...