środa, 30 lipca 2014

"Jedziemy na kawę!"

- rzuciła wczoraj coś około 18:30 sąsiadka zza płota.

Dzień wcześniej rozmawiałyśmy chwilę o planach i zamiarach remontowych, ogródkowych i wyposażeniowych. Stanęło na tym, że miała odbyć rozmowę z małżonkem na temat kolejnych zakupów w kierunku doprowadzenia domu do stanu wykończenia ostatecznego. Nasze plany na nazajutrz skupiły się na kierunku IKEA, ale miała dać mi jeszcze znać esemesem.
Już na odchodne stwierdziłam, że kobiety i IKEA to nie jest dobra kombinacja ;)
Kiedy przyszedł oczekiwany esemes odczytałam "A. zajmie się zakupami w Iowa ;)"
Po długim zastanowieniu odpisałam: "Hmm, czyli siedzimy w domu?"
Ale odpowiedzi już nie otrzymałam.

Powróciwszy zatem wczoraj z pracy, posiliłam się i odliczywszy do 18 wyszłam z planem zasadzenia bukszpanów co to je ciopongiem wiozłam od rodzicieli celem wsadzenia w zaplanowane miejsca. Miejsca od czasu przekopania zdążyły z powrotem porosnąć chwastem i zaczęło mnie to już ździebko wkurzać, bo po zasadzeniu docelowych roślinek jakoś tak mniej to wszystko zarasta...
Wykopałam 5 dołów, przytachałam 3 wiadra ciemnej ziemi, i zdążyłam wsadzić 3 sztuki.

W tym momencie padło hasło do odwrotu. Dokończyłam spokojnie ubijanie ziemi pod ostatnim nasadzeniem, po czym zebrałam haczkę, szpadel, butelkę z wodą, komórki oraz plan działania i wpadłam do domu.
Lało się ze mnie niemiłosiernie.
W kwestii bluzki nie nie miałam wątpliwości. Ale z dołem był większy problem - z szafy zdążyły wyfrunąć trzy spódnice, aż w końcu padło na spodnie. Zanim zresztą udało mi się skomponować strój na spoconym i przyprószonym piaskiem ciele, zdążyłam dwa razy zwątpić w celowość działań i wkurzyć się na siebie, że tak łatwo dałam się oderwać od pługa.
Sąsiadka grzała już silnik pod naszym wjazdem.
Cel - najbliższe największe centrum handlowe P.
Dzięki tej wyprawie trafiłam tam po raz pierwszy. Zaliczyłyśmy Rossmanna, Home&You, ale celem sąsiadki był "biała bluzka".
W Carry - 80% - tradycyjnie już nabyłam bawełnianą koszulę dla Dziadka w cenie 39,90. Niżej tej ceny nie schodzą, obserwuję to od lat. Spełniłam swoje od jakiegoś czasu marzenia posiadania koszulowej bluzki w kobiecym fasonie, blue. Kratka przymaława. Zresztą po przymierzeniu rozmiaru XL doszłam do wniosku, że chyba muszę sobie włączyć opcję "odchudzanie"...
A w SinSay upolowałyśmy przecenione koszuki i bransoletki :)))
Wychodziłyśmy jako ostatnie, kwadrans po czasie. Ale w SO!COFFEE jeszcze nas uraczono frappe :).

W międzyczasie omówiłyśmy cele edukacyjne i prokreacyjne własne, aspekt starzenia się własnego i własnych rodziców oraz ekonomiczne i emocjonalne strony utrzymania rodziny na interesie czysto rodzinnym.

Podsumowując - wypad na kawę udany.

poniedziałek, 28 lipca 2014

A jak forma?

Kolejny weekend spędzony z potomkami.

Widzę już lekkie napięcie w stosunkach wnuki-dziadki. Dwa tygodnie temu to Dziadzia miał wedle słów Babci mniej cierlipwości, i to nie był "ten sam dziadek co rok temu", że zacytuję.
Teraz również mą mamą wystosowuje w kierunku Karolków hasła, o które jeszcze rok temu bym jej nie podejrzewała. A to o czyszczeniu smug na panelach, a to o rysowaniu ściany oparciem krzesła ;)
Cóż. Natężenie miłości do wnuków leży chyba również w zależności odwrotnie proporcjonalnej do kwadratu częstotliwości przebywania.

Weekend nie był zbyt korzystny pod kątem możliwości wyprowadzenia młodzieńców na dłuższy czas poza mury. W sobotę zrobiliśmy spacer na słynną bieżnię, po drodze zaliczając sklepik sportowy i zaopatrując się w koszulki Neymara. (kurka, właśnie sobie uświadomiłam, że młodzi koszulki dostali, a ja??? :P)
Skądinąd wiadomo mi, że aktywność mózgu Neymara zastanowiła i zaskoczyła japońskich badaczy, którzy zebrawszy wielomiesięczne dane stwierdzili, że młodzian nie myśli jak gra.

Może dlatego Brazylia letko dała ciała wew tegorocznym mundialu :P

Ale, ale nie o Neymarze my się tu spotykamy dyskutować. Celem tego mojego pisania jest pochwalenie się kolejnymi osiągami na bieżni na dystansie 60 metrów. Cztery biegi, co prawda nadal prowadzi Większy K. ale zauważyłam u siebie zwyżkę formy.
Ręce pracowały, nogi pracowały, pierwszy bieg zakończony radosnym nieomal szpagato-telemarkiem na podmokłym tartanie. Podparty prawym kolanem, więc dalej nie włóczyliśmy się po reprezentacyjnych częściach miasta, żeby ludzie nie pomyśleli, że ta matka jakaś taka wybrudzona chodzi.

Tym samym dziękuję wszystkim kibicującym i dobrzeradzącym czytelnikom.
Duch (i myśl) ma zaiste wielką moc sprawczą!!



niedziela, 27 lipca 2014

Na wsi nie tylko wesele

Autor: Maria Dąbrowska
Tytuł: "Na wsi wesele"
Wydawnictwo: Książka i Wiedza
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1988
Liczba stron: 176
Seria: "Koliber"

Tomik opowiadań zawiera trzy utwory "Na wsi wesele", " Najdalsza droga", "Tu zaszła zmiana", które są lekturami do szkoły ponadpodstawowej.


W książce zakładka Książkówki - prezent od Skorpiona w rosole :)

"Po co ty to przeczytałaś?" zapytałam samą siebie.
Znalazłam w swojej bibliotece coś z żółtą okładką do wyzwania "Gra w kolory". Poza tym to była lektura szkolna w "dawnych czasach", a na pewno ostatnie opowiadanie "Tu zaszła zmiana". Dopiero gdy je przeczytałam przypomniałam sobie, że faktycznie tak było.

Na postawione na początku pytanie mogłabym sobie odpowiedzieć tytułem ostatniego z opowiadań. Czytając je po kolei przechodziłam przez kolejne etapy zmiany spojrzenia na to jaką wartość mają dla współczesnych opowiadania napisane przez Dąbrowską w dwudziestoleciu międzywojennym czy też niemal tuż po II wojnie światowej. Podczas gdy czytając pierwsze (tytułowe), przewijały mi się w pamieci i przed oczami zaliczone w dzieciństwie wesela wiejskie, równolegle pojawiały się refleksje na temat tego jak dzisiaj organizowane są takie imprezy. Dzieci przysypiające na stertach ubrań w przyległych do remiz pomieszczeniach, zespoły muzykantów przygrywające już od momentu wyjścia młodych z domu, weselne jedzenie - rosół, marynaty, ciasta na czele z nieodłącznym jeżem i plackiem wiedeńskim, bójki między zaproszonymi gosćmi i tymi, którzy z pretensjami zostali za drzwiami... Takie wspomnienia są ze mną z lat 70 i 80. Teraz dzieci nie zaprasza się na wesela.
Wraz z rozwojem akcji pojawiają się sceny rozmów i sporów między weselnikami na tematy współczesne. Dąbrowska pisze o spółdzielniach. A czy ktoś wie, jakie są obawy współczesnych rolników? I czy ktoś o tym pisze w dzisiejszej literaturze? 

Brnę dalej, trochę z powodu archaicznego czasem języka, ale mimo wszystko czyta się dobrze. Dąbrowska operuje wiejską gwarą, którą nawet jej bohaterowie uznają za dziwną. Takie sceny reporterskie. Drugie opowiadanie to losy rodziny, która skazana jest na ciągłe wędrówki w poszukiwaniu lepszego życia. Na każdym nowym miejscu, kiedy już wszystko zaczyna układać się dobrze i osiągają spokój i stabilizację, parabola życia nagle ulega zakrzywieniu i znów zmuszeni są porzucić wszystko, i udać się w kolejną drogę, w niewiadome miejsce, w niewiadomym celu. To Nomadzi z lat dwudziestych. Ilu jest takich dzisiaj?

Na koniec widoki z okna pisarki. Najbardziej znane opowiadanie zatytułowane "Tu zaszła zmiana" to reportaż z codzienności widzianej z perspektywy jednego miejsca. Zmienność scen i pór roku przeplata się  ze zmiennością historyczną i społeczną. To opowiadanie odważę się porównać do bloga z czasów II wojny światowej spisanego w latach pięćdziesiątych. Myślę sobie, że Maria Dąbrowska poradziłaby sobie świetnie w czasach współczesnych jako blogerka ;)

To takie moje refleksje z lektury.

Recenzja bierze udział w wyzwaniach autorskich Magdalenardo:



oraz



na blogu "Moje czytanie".

wtorek, 22 lipca 2014

Jak dojrzeć sens w zmywaniu naczyń, czyli o czym pisze Thich Nhat Hanh w "Cudzie uważności"

Autor: Thich Nhat Hanh
Tytuł: "Cud uważności. Prosty podręcznik medytacji"
Przełożyła: Grażyna Draheim
Wydawnictwo: Czarna Owca
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2013
Liczba stron: 169
Książka z serii Zen


Uwaga do czytelników: to jest poważna recenzja na poważne tematy.



Zainteresowałam się tą pozycją, kiedy w internetowej księgarni przeczytałam jej fragment, uwidoczniony na tylnej okładce:
"Podczas zmywania naczyń powinniśmy być tylko zmywaniem naczyń, co oznacza, że zmywając, powinniśmy być w pełni świadomi faktu, że zmywamy naczynia. Na pierwszy rzut oka może się to wydawać trochę głupie: dlaczego przywiązywać tak wielką wagę do tak prostej czynności? Ale o to właśnie chodzi. Fakt, że jestem tu i zmywam naczynia, jest cudowną rzeczywistością. Jestem całkowicie sobą, podążając za oddechem, świadomy swej obecności i świadomy swoich myśli i czynności. Niemożliwe jest wtedy, bym miotał się nieprzytomnie tam i z powrotem, jak butelka unoszona przez fale oceanu."
Te słowa trafiły mnie jak obuchem w głowę.

Dokładnie tak czasami czuję się (przepraszam: CZUŁAM SIĘ) zmywając naczynia - uciekam myślami w inne miejsca i czynności, i stoję nad zlewem z poczuciem marnowania czasu.
Książkę pochłonęłam z nadzieją pozyskania wiedzy o tym, jak żyć by nie mieć wrażenia, że życie toczy się gdzieś obok, że ucieka nieuchronnie, a my zajmujemy się tym co "musimy", a nie tym czym chcielibyśmy. Celowo nie piszę "na co mamy ochotę", żeby nie stanąć po tej stronie postawy, że życie powinno się układać tylko po miękkim dywanie realizacji swych zachcianek i impulsywnego spełniania nachodzących "ochot". Mam ochotę i sru... Ja czasem też mam ochotę ;), ale nie zawsze ślepo biegnę, żeby ją zaspokoić... A czasem właśnie "nie mam ochoty" kieruje życiem. I to nie mam ochoty pływa jak bańka po wodzie.

Od momentu zamknięcia ostatniej strony i powrotu do pracy, zamęczałam swoich współtowarzyszy doli mądrościami zaczerpniętymi  z "Cudu". To głównie podręcznik medytacji opartej na ćwiczeniach oddechowych. Nie miałam jeszcze okazji wypróbować propozycji ćwiczeń zawartych w tej książce, ale czytając ją przypomniałam sobie, że kiedyś dawno, praktykowałam relaks polegający na głębokich wdechach i pełnych wydechach.


Mimo, że Thich Nhat Hanh jest buddystą swoje rady i myśli kieruje też do chrześcijan i innych wyznań. I tym mnie ujął. W przeciwieństwie do podejścia wyznawców jedynej słusznej religii, dzięki którym zrobiło się ostatnio głośno iż joga jest grzechem, dla mnie najcenniejszym darem od człowieka jest usłyszeć, że nie jest ważne czy wierzysz czy nie, bez względu w co wierzysz, jesteś człowiekiem tak jak ja, masz prawo do życia zgodnie ze swoimi przekonaniami. Nie wierzyłam własnym oczom, gdy w opisie ćwiczeń oddechowych znalazłam instrukcję jak mierzyć oddech modląc się "Ojcze nasz"... Ale czego można spodziewać się po człowieku, który został nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla?

Nie będę zdradzała mądrości i cytowała cennych rad jakie tu znalazłam. Właściwie mogę napisać, że każdy człowiek nosi je w sobie, tylko jak je ZAUWAŻYĆ?
"Cud uważności" nie jest zwykłym, popularnym poradnikiem życia, nie jest prostym skryptem wręczającym klucz do szczęścia. Nie każdy będzie zadowolony/pocieszony przeczytawszy tę książkę, ale ja znalazłam tu słowa, które jak ulał pasują do mojego życia.

(Thich Nhat Hanh jest mnichem buddyjskim i wietnamskim wojownikiem o pokój i prawa ludzkie; piszę 'wojownikiem' z pełną świadomością.)

Recenzja bierze udział w autorskim wyzwaniu Edyty



 na blogu "Zapiski spod poduszki".

Kraj autora - Wietnam.

czwartek, 17 lipca 2014

Letnie zapasy - letnie zakwasy

Sezon na przetwory w pełni :)

Otóż miałam w weekend okazję zmierzyć się z procesem fermentacji. Własnej. Na szczęście nie tak boleśnie jak mój rodzony Brat, ale ....

Pogoda jaka była każdy widział. W sobotę z racji pełni (kto nie wierzy niech zacznie obserwacje) nastąpiło załamanie pogody. Mimo, że w piątek odparowywałam przy otwartym oknie w przedziale pociągu, w sobotę rano obudziło nas zachmurzenie całkowite, temperatura o 15 na Celsjuszu niższa i zapowiedź przesuwających się od wschodu opadów deszczu.
Na szczęście tylko ostatnia przepowiednia się nie sprawdziła, a pozostałe 15 stopni wystarczyło żeby rozegrać godzinny mecz na boisku szkolnym. Tym, co się tak pięknie pobudowało w miejscu niegdysiejszych żużli, piochu i wakacyjnie zarastających chwastami bieżni...

Boisko zamknięte było na klucz, ale Dziadzia doczytał na kartce zawisłej na płocie, że w wakacje jest otwarte, więc poszedł, znalazł klucznika (którego twarz przypominała mi jakieś stare... ups... młode znane łonegdaj twarze) i na boisko wkroczyła ekipa - Większy K., Mały O. i mama Karolków.
Zanim ustaliliśmy reguły gry, w pobliżu naszej bramki znalazła się trzypokoleniowa rodzina na czele z dwoma podroślakami niosącymi piłkę.
Zamiast autonomicznie kopać każda grupa do swojej bramy wystosowałam petycję o rozegranie wspólnego meczu. Początkowy układ rodzinny my (3 sztuki) kontra oni (2 sztuki), po strzeleniu 2 czy 3 goli do naszej bramki zastąpił układ Karolki + ich Dziadzia kontra oni + Karolków mama.
Nie będę relacjonować przebiegu, który miał dość dramatyczny scenariusz (samobój sztuk 1). Mecz zakończył się po około godzinie. Wynik ustalony został na Karolki vel Brazylia vs. Piotrek + Michał vel Niemcy 5:4, a ostatnie dwie bramy strzelone po okiwaniu Dziadzi to moje dzieło :P.
W końcu moje dzieci ruszyły do domu na obiad, na który miały dotrzeć bratanice z rodzicami, a ja poczłapałam mając wrażenie, że niosę własne ciało, za nimi.

Właściwy wstęp do tego meczu miał miejsce na parę minut przed rozpoczęciem kopania piły, kiedy instruowałam młodych jak się fachowo startuje (i pobiegłam) na 60 metrów...
....
....
....
....
....
Dobiegłam.
Dwie długości za moim siedmioletnim synem.


Zadumałam się nad tym zdarzeniem.


Część druga wyczynów sportowych miała miejsce tuż przed kolacją, kiedy na tę samą bieżnię wstąpił był mój młodszy brat.
Postanowił zmierzyć swój czas.
Czas zmierzył się z nim.
W 1/3 dystansu prawa noga w kostce dziwnie mu się podwinęła i padł plackiem na bieżnię. Wiadomym było, że nic mu nie jest, ale imitując (żeby rozładować strach w oczach jego młodszej córeczki) sygnał karetki "d o b i e g ł a m" do niego.
Stwierdził: "Odcięło mi dopływ tlenu".

Mimo ewidentnych strat na ciele - obtarty łokieć - oraz uszkodzeń materialnych - przytarty nowy bucik, mniemam iż doświadczenie owo miało wybitnie pozytywny wydźwięk. Aby brata pocieszyć rzekłam: "Ale pomyśl, jak wzrosły nasze akcje w oczach dzieci" :))))

Otóż proszę Szanownego Państwa, starość nie radość.
Żeby dorównać, czy może raczej nadążyć za dziećmi, moje szare komórki odnotowały wniosek: "Trzaa by chyba zacząć coś uprawiać. Jakiś regularny sport?"

Aha, tytułowych zakwasów nie dostałam, ale czułam się jak kowboj po rodeo.

A synowie stwierdzili tuż po meczu "Mamo, nieźle sobie radziłaś".

Ktoś potrzebuje rezerwowego napastniko-obrońcy? hę?

środa, 16 lipca 2014

Martin Widmark, Helena Willis "Tajemnica szafranu"

Autor: Martin Widmark
Tytuł: "Tajemnica szafranu"
Ilustracje: Helena Willis
Przełożyła: Barbara Gawryluk
Wydawnictwo: Zakamarki
Miejsce i rok wydania: Poznań 2012
Liczba stron: 92
Wiek dziecka: od 8 do 12 lat


Na upalne letnie wieczory polecam lekturę kolejnej części "Biura detektywistycznego Lassego i Mai".

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, za oknem pada śnieg, Lasse i Maja siedzą w zaprzyjaźnionej cukierni, na ulicach robi się ślisko więc miła starsza pani porusza się używając do pomocy balkonika, nad miasteczkiem Valleby unosi się zapach pieczonych szafranowych bułeczek i innych tradycyjnych wypieków, w supersamie (o rany, kto jeszcze używa tej nazwy?!) sprzedawca oprawia rybę. Sielsko, anielsko i szwedzko ;)
Ale w powietrzu wisi kolejna afera.
Maja i Lasse wyruszają do sklepu by nabyć żółtej barwy przyprawę, niezbędną do tradycyjnego świątecznego wypieku i trafiają w sam środek emocjonujących zdarzeń. Z supersamu znika cały zapas magazynowy najdroższej przyprawy świata - szafranu.
Podejrzani są, rzecz jasna, wszyscy, którzy znajdowali się w sklepie, na czele z  kierownikiem, który być może zwęszył okazję do okazyjnego zarobku po podbiciu ceny poszukiwanego towaru...

Czy możliwe jest, żeby starsza pani poruszająca się z balkonikiem dosięgła najwyższej półki w sklepie? Skąd się wzięła piana w sklepowej łazience? Dokąd prowadzą ślady ze sklepu?

Akcja opowiadania wciąga. Zachodzę w głowę, co jeszcze mógł wymyśleć tandem pisarko-ilustratorski...

Większy K. zażyczył sobie jako następną część "Tajemnicę pociągu", ale od Pani Bibliotekarki dostałam "Tajemnicę szpitala". Trudno, musi przeboleć ;) Ale ja nie mogę się już doczekać kiedy mu przeczytam kolejne przygody maloletnich detektywów.



Recenzja bierze udział w następujących wyzwaniach:

i
na blogu "Moje czytanie" Magdalenardo;

oraz

- "W 200 książek dookoła świata" na blogu "Zapiski spod poduszki" Edyty.




czwartek, 10 lipca 2014

Chłopcy w szkole, czyli co dręczy matkę w wakacje

Trochę (ale eufemizm) denerwuję się tym, że moje starsze dziecię od września rozpocznie naukę w pierwszej klasie.
Po pierwsze dlatego, że tuż przed rozpoczęciem wakacji usłyszałam od Teściowej, iż po zgłoszeniu do kuratorium przez jednego rodzica uwagi, że szkoła jest niebezpieczna (? no.1) nastąpiła diametralna zmiana zasad panujących w szkole. Otóż uwaga: dwa fakty podane na talerzu w wersji szeptanej, nie wiem ile w międzyczasie obiegły ulic, czytaj zostały odgrzane i doprawione sosem własnym - szkoła została uznana za niebezpieczną ponieważ każdy może do niej wejść i ponieważ uczniowie biegają na przerwach.
Action wyszło takie, iż teraz w szkole nie usłyszysz dźwięku dzwonka a każda klasa ma przerwę w innym czasie (? no.2) Dzieci odprowadzane są przez panią, w grupie, trzymając się za ręce (? no.3)

Po seansie terapeutycznym, przeprowadzonym na mnie we wtorek przez pandeMonię - matkę synów, która jest przynajmniej o poziom wyżej w męsko-szkolnym wtajemniczeniu, przyszłość jawi mi się w bardziej stonowanych barwach. Konkretnie w kolorze: jako tako.

Obie ekscytujemy się od czasu do czasu egzotyczną przyprawą, której oficjalne dawkowanie jest, w moim osobistym i nie tylko mniemaniu zakazane, której esencja i aromat są takie, iż z uwagi na różnice emocjonalne i rozwojowe lepsza byłaby dla chłopców niekoedukacyjna ścieżka nauczania.

Wspominałam już kiedyś o tej sprawie, przy okazji lektury mądrej książki Pań Ireny Koźmińskiej i Elżbiety Olszewskiej. Pani Koźminska opisuje doświadczenia i cytuje spostrzeżenia innych, którzy do tego wniosku doszli. Zainspirowana tą lekturą nabyłam "Wychowanie chłopców" Steve Biddulpha (jeszcze nie przeczytane).

I żeby wbić sobie nusz w bżóh, przeczytałam dwa wieczory temu artykuł z odłożonego w 2011 roku czasopisma "Reader's Digest", wołający do mnie z okładki żółtymi literami "Jak się uczą chłopaki".


Autorem artykułu opisującego doświadczenia kanadyjskich szkół jest John Lorinc. Wyczytawszy w nim, iż chłopcy mają trudności ze skupieniem się i  wystaniem w oczekiwaniu na rezultaty, przyłożyłam ten szablon do obserwacji własnych. Pasuje jak ulał. Większy K. jak ma chwilkę zaczekać przy mnie, żebym na przykład nalała mu wody do picia, zdąży zrobić okrążenie wokół stołu i dojść na drugi koniec pokoju. Jak się z czegoś cieszy lub mocno czymś ekscytuje to podskakuje jak piłeczka :)
"Jak to dziecko wytrzyma siedząc w ławce?" - martwi się ta mamuśka we mnie.

A co mówią specjaliści? 
"Specjaliści są zgodni, z aktywność fizyczna jest bardzo ważnym elementem edukacji chłopców. W wielu szkołach wciąż jeszcze karze się uczniów za nadmierną ruchliwość, siłowanie się czy rzucanie śnieżkami. W ramach restrykcji chłopcom nie wolno aktywnie korzystać z przerw, a rodzicom nakazuje się zrobienie testu na ADHD."
Pomysł oddzielnej edukacji dziewcząt i chłopców realizuje się też w Stanach Zjednoczonych:
"Leonard Sax, znany lekarz i psycholog rodzinny z Pensylwanii, twierdzi, że obecny system koedukacyjny się nie sprawdza i uważa, że rodzice powinni mieć możliwość zapisywania dzieci do powszechnie dostępnych klas męskich i żeńskich.
- To świetnie, że coraz więcej kobiet kończy wyższe studia - mówi Sax, powołując się na kanadyjskie dane. - Pozostaje jednak pytanie, dlaczego mężczyźni nie dotrzymują im kroku."
Jako podsumowanie niech posłuży fragment cytatu z ramki w artukule opisującej to zjawisko na naszym gruncie: "A jak jest w Polsce?"
"Okazało się, że problem "razem czy osobno" nie jest błahy i istnieje. Tyle że mało się o nim mówi, bo jest... niepoprawny politycznie. Tak uważa prof. Anna Brzezińska, psycholog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza:
W Polsce w ogóle nie mówi się o tym, jak bardzo chłopcy różnią się od dziewcząt. Myślę, że niektórzy żywią przekonanie, że różnice międy płciami znikną, jeśli będziemy udawać, że ich nie ma - wyjaśniła, dodając, że polska szkoła faworyzuje dziewczynki, bo są po prostu grzeczniejsze, łatwiej je prowadzić w grupie i strofować. A chłopcy nieco się przy nich uspokajają. Tylko że sporo tracą, zauważa psycholog."
John Lorinc "Jak on się uczy". Reader's Digest, 9/2011, 72-79

Zdaję sobie sprawę, że każda moneta ma swoje dwie strony. Zdobywanie wiedzy o nas samych, a mam na myśli psychologię dziecięcą, prowadzi do jednych odkryć i zmian, a ingerencja technologii, brak czasu dla siebie nawzajem, pośpiech, brak refleksji, do innych. To widać.

Kończąc pisać te słowa spojrzałam na felieton Katarzyny Lengren, w tym samym numerze RD. Malarka, scenografka, autorka felietonów i wpółprowadząca programy telewizyjne dla kobiet napisała:
"Nawet w trakcie przemieszczania się z domu do szkoły czy na zajęcia dzieci są odprowadzane i zawożone przez wiecznie zaniepokojonych opiekunów rozglądających się lękliwie w poszukiwaniu strasznych niebezpieczeństw. Nic dziwnego, że wychowywane w ten sposób dzieci, kiedy dorastają, zachowują się jak więźniowie. Mimo wzrastającego dobrobytu wzrasta również agresja, brak autorytetów, samookaleczanie, uzależnienia, czyli "choroby" typowo więzienne.
Budując i organizując nowe, coraz lepsze szkoły, należy pamiętać o wolności. Dzieci muszą się spontanicznie bawić, krzyczeć, śmiać i biegać. Zabawa jest tak samo ważna jak nauka, choćby nie wiem jak psuła nam, dorosłym, nerwy i jak bardzo wydawała się bezsensowna. Taka jest istota zdrowego dzieciństwa. W szkole powinno być przyjemnie, ładnie i wesoło, a nie tylko bezpiecznie i nowocześnie, a dzieci powinny mieć czas na zabawy ze sobą, bez nieustannego korygowania ich "wolnego" czasu przez dorosłych."
Katarzyna Lengren "Kocioł piekielnej zupy". Reader's Digest, 9/11, 35-36.



Jeśli będzie taka konieczność, jestem gotowa walczyć o zachowanie rozsądku.


niedziela, 6 lipca 2014

Letni chłopcy

Na pożegnanie wakacji nad morzem pstryknęłam zdjęcie jednej róży, która zakwitła na klombie u Cioci.

Dla wielbicieli Bayernu - to zagadka, jak może nazywać się ta odmiana? ;)

przepraszam za brak ostrości, ale słońce świeciło tak, że praktycznie nic nie widziałam


Odebraliśmy Karolki i dowieźliśmy do dom. Powrót był wspólny z Dziadkami, a dziś wnuki wyruszyły z Dziadkami na wschód. Żeby nie przedłużać podróży, nigdzie żeśmy nie zajeżdżali, nie zaglądali, i tak byliśmy o 19 z minutami pod domkiem. Bez przygód, jak w zeszłym roku...

A podróż nad morze, w piątek po pracy wyglądała tak, że ostrzeżeni przez wiadomości radiowe o korkach przed Obornikami ominęliśmy naprawę wiaduktu przejeżdżając przez okoliczne wsie, ale złapała nas "impreza" przed Słupskiem.

W CB radiu mówili o jakimś festiwalu. Ponieważ slang mobilków jest dość specyficzny, spodziewałam się jakichś zaostrzonych kontroli misiaczków z suszarkami lub na hulajnogach. Gdy wkrótce stanęliśmy we wlekącym się sznurze samochodow okazało się, co oznaczało hasło festiwal. Ni mniej, ni więcej tylko - festiwal. Discopolo impreza z ogromną sceną, wesołym miasteczkiem i innymi atrakcjami. Co ciekawe w lokalnym radiu reklamowili i nagłaśniali koncert z Doliny Charlotty, mówiono o Opener'ze, ale o imprezie disco polo, która spowodowała bodjże pięciokilometrowy korek od strony Słupska - nic. Nawet w lokalnej gazecie - cicho szaaa. Dziwne.

A pod domem tak:

lilie, molinia, malwy


A 50 centymetrów dalej mam to...


 
I jeszcze fakt z podróży sprzed tygodnia.
Nie ma już stacji Gdynia Główna Osobowa (oj, ta nazwa wzbudzała moje emocje, osobowa, osobowa, główna osobowa).
Teraz jest:


Pięknie odremontowana w środku. Tylko nie w tej części gdzie przystają kolejki podmiejskie.
Od Sopotu do Gdańska z okien pociągu widać same przebudowy, dworce się rozwijają, odnawiają, rozbudowują. Mam tylko nadzieję, że nie w kierunku, w którym poszedł Poznań Główny.

A dla mnie lato ma smak tej piosenki:



Don Henley - Boys Of Summer przez jpdc11

Gdzieś jest burza...



Udanego, dobrego tygodnia Wam życzę!

piątek, 4 lipca 2014

Nad ranem

Jak to się stało?

Przecież chwilę wcześniej przechodzili obok siebie, nie widząc się nawzajem, a ona podniosła wzrok i spojrzała w oczy towarzyszącego mu kolegi.
A tu nagle okazało się, że na placu pod domem zrobiło się zamieszanie, podjechał samochód z doniczkami i, pewnie to znowu robota któregoś z nielatów, znalazł się w gronie osób wnoszących rośliny do domu.
Trafił do kuchni, gdzie przygotowywała coś do picia, chyba herbatę. Uwijała się aby szybko uporządkować to i owo przed wejściem niespodziewanych gości-pomocników. Zbliżał się wieczór, zdążyła jeszcze włączyć radio, żeby posłuchać rozpoczynającej się ulubionej audycji. No i żeby cisza nie dzwoniła w uszach.

Wszedł, przechodząc niebezpiecznie blisko niej. Właściwie to wlazł na nią, specjalnie.
I o czym tu porozmawiać? Dlaczego mnie nie widziałaś?
Rozmowa trochę chłodna, on z bliska już nie taki przystojny ("postarzał się"). "Trochę mógłby schudnąć". I niby coś się klei, ale w powietrzu wisi rozczarowanie.


Może nie warto było czekać na ten moment?


Może nie warto było odkładać tak długo tej rozmowy?


Czy to przeterminowały się uczucia, czy dojrzały wrażenia?


I tak jak nagle znalazł się obok, nagle okazuje się, że musi już iść. To znowu namieszał któryś z młodych. Zostaje wezwany w innej sprawie. Ale to nie on wychodzi, tylko ona.
Żegna go z podniesioną głową; idzie przed siebie przez plac. Dumna - ekran z wyprostowanych pleców, a w głowie myśl, że trzeba pokazać siłę.


Szkoda, że nie ma na głowie kaptura. Deszcz nie pada, ale tak byłoby lepiej.


Otuliłby jej biedną głowę.




2-3.07.2014, nad ranem

czwartek, 3 lipca 2014

DIY szal na lato - śnieżnobiały

Lato w pełni, ale od czasu do czasu trzeba przywdziać jakąś narzutkę na gołe ramiona.

Z zestawu letnich robótek w barwach amerykańskiego Święta Niepodległości wybrałam ten wzór. Dla chętnych i niezniechęcających się łatwo operatorów drutów (oryginalnie szal ślubny):



Prawda, że piękny?


Wzór i wykonanie na stronie The Purl Bee [TU], stamtąd też pochodzą zdjęcia.


Jak skończę moje wieloletnie firanki do kuchni, to chyba wydziergam sobie coś takiego...
:-D
A co!

wtorek, 1 lipca 2014

Mądra Mysz na wakacjach - o miodku i szkole muzycznej

Autor: Ralf Butschkow
Tytuł: "Mam przyjaciela pszczelarza"
Tłumaczył: Bolesław Ludwiczak
Ilustracje: Ralf Butschkow
Wydawnictwo: Media Rodzina
Miejsce i rok wydania: Poznań, 2012
Liczba stron: 24
Wiek dziecka: od 3 lat
zdjęcie okładki pochodzi ze strony wydawnictwa


Autor: Liane Schneider
Tytuł: "Zuzia idzie do szkoły muzycznej"
Tłumaczyła: Emilia Kledzik
Ilustracje: Eva Wenzel-Bürger
Wydawnictwo: Media Rodzina
Miejsce i rok wydania: Poznań, 2011
Liczba stron: 24
Wiek dzieka: od 3 lat
zdjęcie okładki pochodzi ze strony wydawnictwa
  Karolki nabywają cech niereformowalnych bibliofilów, co mają za mamą ;) Podczas wyprawy do cywilizowanej okolicy (czytaj: stolicy gminy) weszły w posiadanie tego egzemplarza serii "Mam przyjaciela ...", którego jeszcze nie mieli. Współzakupami były ponadto książeczki: z serii o Zuzi, z serii "Ciekawe dlaczego ..." o podróżach morskich wokół Ziemi, a mama do kompletu dołożyła "Akademię Pana Kleksa". Pamiętam, że była to zawsze nieosiągalna lektura, więc jak ją zobaczyłam na półce, bez namysłu wzięłam.

Tym sposobem letnie tematy do dyskusji wzbogaciły się o to, jak powstaje miód. Szczególnie Mały O. był zainteresowany tą sprawą, ponieważ jest nieuleczalnym wielbicielem mlesia z miodkiem. Przyznam szczerze, że walory poznawcze serii "Mądra Mysz" są nie do przeceniania nawet dla dorosłej osoby. Fachowe nazewnictwo przyrządów związanych z pszczelarstwem, budowa ula, proces powstawania plastrów miodu - o tych rzeczach nawet nie każdy dorosły ma pojęcie. A jak wygląda pszczoła i w jaki sposób przenosi pyłek i nektar do ula, wiecie?

Z kolei "Zuzia idzie do szkoły muzycznej" to przykład jak iść za pasjami dziecka i wspierać ich rozwój. Kiedy rodzice zauważają, że ich córeczka wykazuje nieprzeciętne zainteresowanie muzykowaniem, postanawiają zapisać ją do szkoły muzycznej. Zuzia komponuje utwór na konkurs szkolny i zdobywa wyróżnienie jako najmłodsza uczestniczka. Tata jest dumny z córki, choć jej wcześniejsze próby muzyczne przy użyciu garnków, jak można sie spodziewać, były trudne do wytrzymania :)

Moje dzieci bardzo lubią książeczki z tej serii. Nie są zbyt obszerne i spokojnie można je przeczytać w całości przed snem. A dodatkowym walorem są kolorowe i dokładne rysunki.


Recenzje biorą udział w następujących wyzwaniach:

- "Odnajdź w sobie dziecko" u Magdalenardo na blogu "Moje czytanie";


- "W 200 książek dookoła świata" u Edyty na blogu "Zapiski spod poduszki" (kraj autora - Niemcy).


Różany

Bardzo lubię róże.
Lubiłam je zanim poznałam mojego męża.

Dzisiaj obchodzimy naszą ósmą rocznicę.
Kiedy jeszcze nie byliśmy małżeństwem, będąc na uroczystym obiedzie zorganizowanym przez naszych znajomych z okazji 10 lat wspólnego życia, myślałam, że to strasznie długo być mężem i żoną - razem z sobą 10 lat.
Dzisiaj wiem, że czas leci jak strzała i zanim się obejrzysz już jest ten, niebotycznie odległy moment...


Jako czytania wybraliśmy fragment z "Pieśni nad pieśniami".


Ewangelia była o tym, jak mąż opuszcza dom rodzinny i staje się jednym z żoną.

Mój mąż nie może zostawić swej matki i ojca, ponieważ razem tworzą rodzinny interes pod nazwą szkółka róż.
Róże to bardzo wymagające rośliny.
Kocham je nadal. Kocham też swojego męża, chociaż nie widzę go czasami całe dnie. Bywa, że wstaje przed czwartą i kładzie się spać kiedy my (dzieci i ja) śpimy.

Toczyłam już bitwy o uznanie naszego miejsca w jego życiu, o przesunięcie nas bliżej pierwszej pozycji, w kierunku przewagi czasowej na naszą korzyść.
Czasami ta sprawa wraca. Ale wiem, że nie mogę ciągle być na wojnie więc radzę sobie sama. Tak wybrałam, chociaż nie do końca przewidując wszystko... Zresztą, kto może to zrobić?

I nie będę walczyć aby się zmienił; on też mnie nie próbuje zmieniać na swoją modłę. Takie "dotrzecie się" to moim zdaniem pobożne życzenia, które nie wiadomo co mają na celu-myśli. Albo jest dobrze, albo źle, ale razem.


Już niedługo, zacznie się czas okulizacji, najtrudniejszy moment w roku. Oby pogoda dopisała.
A potem: czy się przyjmą, czy nie nie wymarzną, czy ludzie będą kupować?

Ludzie nie chcą mieć kłopotów na głowie. Kłopotów z chorującymi kwiatami. Ale które nie chorują?
Róża odpowiednio pielęgnowana potrafi pokazać jaka jest niesamowita, potrafi odwdzięczyć się swoim pięknem.
I ten zapach...

W tym roku, poczułam jeszcze inny zapach róży na wydmach przy plaży.
Wiatr wiał od morza, a w pełnym słońcu rozkwitała Rosa rugosa.

Zniewalająca mieszanina zapachów.




Stałam i wąchałam powietrze...

W planach i marzeniach dotyczących ogródka, mam w nim romantyczny zakątek - altankę oplecioną różami.





Połączyła nas miłość do róż i muzyki :-D

A to jedno z dwóch naszych największych osiągnieć:



Wszystkiego najlepszego Kochanie!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...