sobota, 29 marca 2014

Aleksy Tołstoj "Wdzięczność szczupaka"

Autor: Aleksy Tołstoj
Tytuł: "Wdzięczność szczupaka"
Opracowały: W. Markowska, A. Milska
Ilustrowała: Danuta Imielska-Gebethner
Projekt graficzny serii: Elżbieta Gaudasińska

Wydawnictwo: Krajowa Agencja Wydawnicza
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1981
Liczba stron: 24
Wiek dziecka: od 8 do 12 lat



Miszka, najmłodszy z trzech braci, najgłupszy i najbardziej leniwy okazuje się całkiem zaradny życiowo.
Kiedy spotyka zaczarowanego szczupaka, ten za uwolnienie proponuje chłopcu spełnianie życzeń. Tym sposobem Miszka może nadal leżeć na przypiecku i muchy łapać, a robota wykonuje się sama.
Wieść o cudach dochodzi do cara, którzy każe Miszkę doprowadzić przed swoje oblicze, ale Miszka ani myśli słuchać carskiego wysłannika. Kiedy w końcu do cara dociera, przy pomocy czarów szczupaka, rozkochuje w sobie carewnę, po czym najadłszy się do syta, odjeżdża na piecu.
Powtórne sprowadzenie Miszki kończy się dla niego i carskiej córki  uwięzieniem w beczce, a następnie oboje lądują w morzu.
Szczupak i tym razem pomaga chłopcu. Ratuje ich, pomaga młodym zbudować wspaniały pałac na plaży, a oni żyją szczęśliwie aż do momentu, kiedy przypadkiem przejeżdza tamtędy car. Pod groźbą wrzucenia do morza i zagłady carskiego państwa, Miszka odzyskuje dobre imię, a baśń kończy się hucznym weselem młodych.

W książeczce znajdują się przepiękne, niezwykle kolorowe ilustracje inspirowane rosyjskimi motywami. Chyba to najbardziej utkwiło mi z niej w pamięci, jak również magiczne zaklęcie wypowiadane przez chłopca: "Na rozkaz szczupaka, moja wola taka:..."
Duże litery na pewno będą pomocne dla dzieci, które rozpoczynają samodzielne czytanie lub są już nieco bardziej wprawione w tej umiejętności.

Recenzja bierze udział w w następujacych wyzwaniach:
- "Odnajdź w sobie dziecko" u Magdalenardo na blogu "Moje czytanie";


- "Rosyjsko mi!" u Basi Pelc na blogu "Czytelnia";



- "W 200 książek dookoła świata"  u Edyty na blogu "Zapiski spod poduszki" - kraj autora:  Rosja.



sobota, 22 marca 2014

Lekcja dla bałaganiarzy - "Franklin mały bałaganiarz"

Autor: Paulette Bourgeois, Brenda Clark
Tytuł: "Franklin mały bałaganiarz"
Tłumaczenie: Patrycja Zarawska
Ilustracje: Brenda Clark (pochodzą z telewizyjnego filmu animowanego Franklin i przyjaciele)
Wydawnictwo: Debit
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 30
Wiek dziecka: od 0 do 7 lat



"Jak zapanować nad bałaganem?" - lekcja nr 2 (lekcja nr 1 dostępna tu).
Na wszechobecny w świecie dzieci bałagan są dwa sposoby:
Sposób nr 1:
- kupuj jak najmniej zabawek;
- zabawki cenne odkładaj na najwyższą półkę, przecież mogą się zepsuć;
- porozrzucane rzeczy sprzątaj za dziecko.

Efekt: wychowasz dziecko z wyuczoną estymą dla zabawek oraz porządku, który JEST.

Sposób nr 2:
- weź łagodne środki uspokajające (mogą być ziołowe), głęboki wdech, policz do 10, przyklej sobie taśmę do kącików ust - od kącika do ucha;
- czekaj na samoistną zagładę zabawek pod nogami pociech;
- co się da skleić, sklejaj;
- baw się i sprzątaj razem z dziećmi :)
- dokumentuj bałagan opatrując go hasłem "Dzieci tu były". Dzieci szybko rosną, niedługo tego stanu już nie będzie i zatęsknisz do niego jeszcze, oj zatęsknisz (dziękuję Ci, Mamo w Centrum!)

Efekt: możesz czytać dziecku książeczki o bałaganie i porządkowaniu, ale czy przyniesie to jakikolwiek efekt???

Serdecznie pozdrawiam tych, którym przez czytanie pouczających bajek o utrzymywaniu porządku wsród zabawek udało się wpoić takie zasady u swoich dzieci :) Ja nie mogę.
Nawet pomoc ze strony sympatycznego żółwia Franklina, u którego istnieje ten sam problem, nie na wiele się zdała. Franklin przez panujący u niego bałagan również niszczy swoje ukochane zabawki, nie może się bawić wtedy gdy chce, ponieważ nie może znaleźć tej potrzebnej akurat rzeczy, i chociaż rodzice pomagają mu zapanować nad nieporządkiem i wprowadzić ład w pokoiku, trwały efekt (jak się domyślamy) jest osiągnięty!
Ale to tylko, albo aż, bajka...



Recenzja bierze udział w wyzwaniach:

"Odnajdź w sobie dziecko"  - druga edycja u Magdalenardo na blogu "Moje czytanie";


- "W 200 książek dookoła świata" u Edyty na blogu "Zapiski spod poduszki"; kraj autora - Kanada.





sobota, 15 marca 2014

Krystyna Siesicka "Fotoplastykon"

Autor: Krystyna Siesicka
Tytuł: "Fotoplastykon"
Ilustrował: Jarosław Krawczyk
Wydawnictwo: Siedmioróg
Miejsce i rok wydania: Wrocław, 1990
Liczba stron: 160
Wiek czytelnika: od 12 lat


Jak dobrze brać udział w takim wyzwaniu, które każe ci sięgnąć na nowo do przeczytanych już książek! Dzięki drugiej edycji "Odnajdź w sobie dziecko" wypożyczyłam z biblioteki książkę Siesickiej.
W owych czasach (lata osiemdziesiąte XX wieku) czytało się Siesicką, Nowacką, Musierowicz. Odnoszę wrażenie, że więcej było wtedy powieści pisanych przez polskie pisarki dla dziewcząt. Takich powieści o dojrzewaniu, pierwszych miłościach, zauroczeniach i rozterkach.

"Fotoplastykon" jest opowiedziany z perspektywy maturzystki Jany - starszej siostry, która po wypadku leży w łóżku i zaczyna dostrzegać koloryt życia swojego najbliższego otoczenia - rodzeństwa i rodziców. Młodsze, rodzeństwo-bliźniki Agata i Jasiek, to piętnastolatkowie, mają swoje problemy, szalone pomysły, rozterki, przemyślenia, marzenia. Jest to czas, kiedy starsza siostra, zbliża się do nich, staje się ich powierniczką i przewodniczką, ale czasem też oznaką "dojrzałości", co znaczy, że nie myśli tak jak młodsi, i w ich przekonaniu jest przeciwko nim.

W "Fotoplastykonie", wydanym po raz pierwszy w 1969 roku, mamy ślad czasów, w których została ta książka napisana: spotykamy członka podstawowej organizacji partyjnej, słyszymy o pracach społecznych, wychowaniu obywatelskim, wspomina się o książeczce mieszkaniowej. Ale to tylko wzmianki. Dużo ciekawszy jest opis dojrzewania nastolatków, ich sposobu myślenia o tym, jak to będzie gdy się już będzie dorosłym, przeżywania zakochań, myślenia o przyszłości.

Sama znalazłam w nim część siebie i przypomniałam sobie swoje własne rozemocjonowane dyskusje. To we fragmencie, jak Agata z Jaśkiem buntowali się przeciwko temu, że rodzice założyli im książeczki mieszkaniowe aby ułatwić start w dorosłe życie. Prowadziłam dokładnie takie same rozmowy z moimi rodzicami, uwierzcie mi:

"Zapadła cisza. Wiedziałam, że tata czeka na wybuch radości za strony Agaty i Jaśka, podobny do tego, którym ja dziękowałam mu za to wieloletnie ciułanie grosza do grosza. Ale oni milczeli. Wreszcie odezwała się Agata:
- Przykro mi bardzo, ale ten pomysł nie jest dobry, tato...
- Dlaczego?! - zawołał tata zaskoczony. - Co ci się w nim nie podoba?
- Prawdę mówiąc, wszystko. A już najbardziej nie podoba mi się to zagospodarowanie. Ja chcę zaczynać od niczego.
- Czyś ty się chociaż przez chwilę zastanowiła nad tym, co mówisz? - zapytała mama. - My zaczynaliśmy właśnie od niczego i opowiadałam ci nieraz, jak bardzo musieliśmy się męczyć.
- Chętnie bym się męczyła - oświadczyła Agata twardo. - Nie wiem, dlaczego mam przywiązywać wagę akurat do tych opowiadań mamy, w których mówi o waszej strasznej męce, a nie do tych, w których z rozrzewnieniem przypomina sobie, ile radości przeżywaliście wtedy, kiedy jadaliście na obiad nie okraszone ziemniaki, a na kolację suchy chleb z rzodkiewką, czy coś w tym rodzaju... - powiedziała nadąsana.
- Agata ma rację - wtrącił nagle Jasiek. - Powinniście się zdecydować w końcu, czy byliście wtedy szczęśliwi, czy nieszczęśliwi. Ja myślę, że byliście wtedy szczęśliwi, i dlatego mnie też nie odpowiada pomysł z mieszkaniem, bo niby dlaczego i ja nie mam być szczęśliwy?
- Nie słuchaj tego, co oni opowiadają! - krzyknęła mama. Był to okrzyk skierowany do taty. - Mówią brednie, tylko po to, żeby mleć językami! Są zawsze ze wszystkiego niezadowoleni! Dla zasady!
- Wcale nie! - oburzyła się Agata i byłam pewna, że zbliża się chwila, kiedy moja siostra wyląduje w łazience. - Właśnie, że jest zupełnie inaczej niż mama mówi! Dorośli uważają, że my jesteśmy takim niewydarzonym pokoleniem dlatego, że przyszliśmy na gotowe, prawda? Ale nikt inny, tylko dorośli podtykają nam wszystko pod nos i chcą ułatwić każdy krok!
- Ona ma rację - znowu wtrącił Jasiek grobowym głosem. - Nam się przyda większy stopień trudności.
- Jaki stopień trudności, co ty pleciesz? Tak jakbyś nie mówił o życiu, tylko o wspinaczce - oburzył się tata. - Już ty ze swoją rozrzutnością nigdy nie zdobyłbyś mieszkania. Nie wierzę, żebyś kiedykolwiek zdołał uskładać więcej niż pięćdziesiąt złotych!
- A jeżeli uważasz, że jest ci potrzebny większy stopień trudności, to bądź uprzejmy załatwiać codzienne zakupy. To, co taszczę w siatce, wracając z pracy, waży przeciętnie pięć kilogramów! - powiedziała mama ostro.
- Ja nie mówię o siatce - mruknął Jasiek - tylko o mieszkaniu.
I w ten sposób on pierwszy wyleciał do łazienki, a Agata została sama na placu boju."
Książkę bardzo dobrze się czyta, a problemy dorastających dzieci, w moim mniemaniu, choć czasy się zmieniły, pozostały te same.
No chyba, że nowe pokolenie jest bardziej merkantylnie nastawione do życia, a mniej ideologicznie? Nie wiem, nie mam kontaktu z młodzieżą w tym wieku.

Recenzja bierze udział w następujących wyzwaniach:

- "Odnajdź w sobie dziecko" u Magalenardo;


- "W 200 książek dookoła świata" u Edyty (kraj autora - Polska).


wtorek, 11 marca 2014

Radość w ogrodzie i o tym, że Kopernik była kobietą

Mimo ewidentnie niesprzyjającej aury zdrowotnej, ale przyjaznej aury pogodowej, oraz ponaglona koniecznością mego powrotu do pracy, tudzież przyjazdem babci Karolków, zakasałam rękawy, zagnałam młodych i wespół zespół mamy na koncie parę dokonań ogrodowych.

Polecenie było takie: na wiosnę wykopać lilie z donic, co to już kilka ładnych lat tam są, i się - widać to po zakwitnięciu - jeden kolor wyrodził. Ponieważ umyśliłam sobie, że pod oknami mają mi malwy latem kwitnąć, postanowiłam dokoptować im towarzystwo z lilii.
Ha, ale żeby to towarzystwo tam na wspólnym gruncie zafunkcjonowało należało go (grunt) przekopać i nawieźć warstwę ziemi w celu podniesienia poziomu.

Nastąpiły robótki ręczne w wykonaniu moim i szpadla, i tym sposobem dokopaliśmy się na swoim gruncie do niezwykle bogatych pokładów betonu.
Nieomal na całej długości chaty w odległości półtorej szerokości szpadla od ściany, na głębokości jednego sztychu - skarb.
OszQ...
Dobrze, że dźgłam mocniej szpadlem, bo na tym tajemniczym gruncie w życiu nie urosłoby nic konkretnego...
A właściwie to może niepotrzebnie sobie narobiłam roboty...?
Przecież tutaj miały być tylko malwy, lilie, molinie?

Za to moi mali pomocnicy, kłócący się o pierwszeństwo do latania z taczką, mieli pracę, bo wykopany skarb (ten wiadomo pomimo aktów własności nie należy do właściciela gruntu tylko do państwa, czyli właściciela podgruncia) wysypywali na zagłębienie w piaszczystej drodze.
Nawet sąsiad, któren był świadkiem tego, stwierdził że bardzo dobrze bo to największa dziura (na osiedlu) jest.

Po południu zaś, gdy dokopałam się do złoża nr 2, a w czasie relaksu zbierałam urodzone przez jesień i zimę na ziemi kamienie, starsza pani, co to zwykle w towarzystwie na spacer chodzi (szła sama), po powitaniu zapytała co zbieram.  "Kamienie... i beton"

Cóż nie miałam okazji pilnować ekip pracujących na budowie, gdyż dziecię donaszałam pod polarem, potem zaś karmiłam... A fachowcy ci lali gdzie popadnie, przy domu, pod siatką, przy drodze...

Summa summarum: beton wykopany - spełnia zadanie wypełnienia dziury w drodze, cebulki przeniesione i poutykane tam, gdzie przyszła fantazja. Czekać na wegetację.



http://grejf.flog.pl/wpis/7517624/duzy-woz


I gdy tak przebudziwszy się w nocy analizowałam, myślałam i zastanawiałam się, a następnie sprawdziwszy stan kordełki na starszym, oddawszy po ciemku płyny fizjologiczne i obracając się z boku na bok otworzyłam w końcu oczy...
...
...
...
niebo gwiaździste nade mną się ukazało.


Centralnie nad głową w ramie z okna dachowego wielki wóz. Jak znak zapytania.


I gdybym była Kopernikiem zaczęłabym się zastanawiać jak to się stało, że on tam się znalazł?

Późną jesienią był widoczny centralnie z okna w łazience nad linią północnego horyzontu.
U progu wiosny tutaj...
Jak to się dzieje?

Gdybym nie miała co robić nocami, była wolna i swobodna rozpoczęłabym obserwacje nieba. I kto powie, że Kopernik nie była kobietą???

;)

P.S. Jak coś z tego urośnie będą zdjęcia :D

czwartek, 6 marca 2014

Tove Jansson "Lato"

Autor: Tove Jansson
Tytuł: "Lato"
Przełożył: Zygmunt Łanowski
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2007
Liczba stron: 216




Do przeczytania "Lata" namówiła mnie Schronienie.


Zastanawiam się w jakim wieku najlepiej przeczytać tę książkę, bo z pewnością ma to wpływ na jej odbiór.
Czy we wczesnej młodości, kiedy człowiek chłonie obrazy, zapachy, światło, frazy, skojarzenia, ma świeże spojrzenie i "chmury w głowie"? Czy może w wieku dojrzałym, gdy ma ukształtowane preferencje, wie czego chce, otwarcie patrzy na to co nowe i ciekawe, ale z drugiej strony sięga pamięcią do idyllicznych już czasów dzieciństwa i młodości?

Czy jednak jako człowiek starszy, tzw. trzecie pokolenie, które wie, że świata nie zawojuje i dobrze widzi tych, co takie złudzenie jeszcze mają, a w spokoju i bez pośpiechu potrafi oddawać się urokom chwili i kultywować to, co powinno być "zawsze"?

Podejrzewam, że gdybym przeczytała "Lato" 25 lat temu, mogłaby to być jedna z moich kultowych książek. Czuję to, bo punkt widzenia narratora, atmosfera spokoju, a jednocześnie niezależności i oderwania od pośpiechu dnia codziennego i cywilizacji to coś co mnie wówczas porywało.

Tymczasem czytając ją teraz odnajdywałam własne dzieciństwo, przypominałam sobie swoje wycieczki do lasu, na łąki u babci, gdzie pewne rzeczy były (i musiały być) tam gdzie zawsze: zawilce przy drodze, kocanki na piaszczystych wydmach, bzy i śliwki przy drodze pod domem, jeżyny za stawem, a krzak białej róży za domem. I pamiętam tę odczuwaną wówczas swobodę, kiedy jechałam, a w późniejszym czasie nawet "uciekałam na kilka dni" do babci zostawiając rodzicom kartkę na stole w kuchni. Nie było komórek, babcia nie miała telefonu. Pojechała to pojechała, jak wróci to będzie. Wracałam z plecakiem pełnym śliwek, zachodzącym słońcem w oczach, zapachem wieczornej łąki i uczuciem dorosłości w sercu.

Świat "Lata" to świat przefiltrowany przez wiekowego narratora, którego można utożsamiać z Babką. Mamy tutaj zatem atmosferę spokoju, spowolnienia czasu, ale momentami też pewnego zniecierpliwienia. To perspektywa przemijania pewnych rzeczy i pogodzenia się z nieuchronnością zmian (budowa drogi, pojawienie się domu kapitana), ale też podtrzymywania tradycji i zwyczajów - opuszczając dom na zimę babka dba o to, by ewentualni zabłąkani goście mieli pod ręką wszystko co im się zimą może przydać.
Jest też druga odczuwana perspektywa, dziecka - Sophii, która jest drogą własnego odkrywania, ale też przyjęcia i zgody na to, co zostało już odkryte. To odczuwanie lekkiego strachu i ścisku w gardle, ale równocześnie zatchnięcie się dawaną swobodą.
Te dwa światy są ze sobą dzień w dzień. Babka ma problemy z chodzeniem, ma sztywne kolana, wspomaga się laską, ale towarzyszy wnuczce we wspólnych wyprawach po wyspie, na którą przyjeżdzają latem (od kwietnia do września). Pływają łódką na sąsiednie wyspy, gdzie skradają się do nowowybudowanej willi, która mocno zaburza ich dotychczasowy widok z okna. Dziewczynka i stara kobieta prowadzą też poważne rozmowy. Babka czasem nie owija w bawełnę, ale czasem, dla dobra chwili, nie mówi całej prawdy lub tworzy historie, które wnuczka przyjmuje za prawdę. Mała czasem powtarza usłyszane od dorosłych sentencje i zetknięcie tych dwóch sposobów myślenia daje efekt komiczny.
Ale obie mają też swoje złe dni, humory, kiedy cały dzień babka leży i czyta, i nie przejmuje się małą. Lub odwrotnie, kiedy dziewczynka na zły dzień i babka stara się nie wkraczać na jej teren. Sophii matka zmarła (nie wiemy dokładnie kiedy), a dziewczynka zamieszkując z babką i tatą, ma dużą swobodę pod ich skrzydłami; nie ma tutaj rozpatrywania żalu i straty, nie ma przeżywania bólu. Jest spokój.

"Lato" Tove Jansson ma w powietrzu miłość, oddanie i poświęcenie. W tym dość srogim i nieprzyjaznym klimacie można na sobie polegać, a nawet trzeba. Znalazłam też w "Lecie" atmosferę luzu oraz podobne obyczaje, znane chociażby z "Dzieci z Bullerbyn" (zaczarowany magiczny, i dla mnie, zwyczaj zbierania kilkunastu różnych ziół w celu odegnania złego, u Lindgren by przywołać miłość... zbieraliście?:) ).

A co dla dorosłych?
Tak, rozmowa starego człowiek a dzieckiem o śmierci wygląda zupełnie inaczej niż z osobą z młodszego pokolenia. Jak uczyć się cierpliwości, ale jednocześnie stawiać granice, dzisiaj robię to, co ja chcę. Prostolinijność i spokój - liczy się tylko tu i teraz.

To książka, o której nie da się łatwo zapomnieć.


Recenzja bierze udział w wyzwaniach:

- "W 200 książek dookoła świata" na blogu Edyty "Zapiski spod poduszki". Kraj autora - Finlandia;

- "Czytamy polecane książki" na blogu Marty Kor "MK czytuje". Książka polecona przez innego blogera: http://karolki.blogspot.com/2014/01/tove-jansson-czemu-sie-martwisz-mamusiu.html


(Finlandia - sąsiad Rosji - od innych sąsiadów Rosji. Wygląda na to, że ze Skandynawii została mi tylko Norwegia... Ale czy uda mi się tam trafić w najbliższym czasie? Hmmm...)

środa, 5 marca 2014

Przedwiośnie

Dla stałych czytelników i kibiców wiadomość z cyklu nihil novi.

Znowu w chacie lazaret.
Ledwo Tata Obe wygrzebał się z ospy, mam na stanie dwie sztuki kaszlaków. Z czego jeden z wolnym od obowiązku przedszkolnego już od tygodnia (Większy K.), natomiast drugi, od soboty na śliskim gruncie, a od poniedziałkowego popołudnia na szali "bronchit - nie bronchit"... (tu oko do Mojego Najlepszego Kolegi, który może to czyta...)

Niby miałam sobie ździebko odpocząć na tej opiece i się sama wygrzać bo jak w poprzednią sobotę umyłam okna (i się spociłam), a potem wyrywałam zeschłe chwaściory (i zmarzłam), to mnie też lekuchno siekło, ale...

... jak tu odpocząć i cokolwiek twórczego zrobić, kiedy od rana 2 x 2 inhalacje, syropy, odmierzyć krople, co chwilę oklepywanie, z nosa glutów ściąganie i wysmarkiwanie? Ledwo się z porannych zabiegów wygrzebuję, już południowe czas zacząć: bo znowu inhalacje, ściąganie, oklepywanie, wysmarkiwanie, krople, syrop, etc.
I od późnego popołudnia, żeby nie skończyć o północy - to samo.

Rosół ugotowałam wczoraj, bo badania naukowe dowodzą, że wygotowane kurzęce elementa mają zbawienny wpływ na sekrecję wydzieliny oskrzelowej i w stanach chorobowych są zalecane (i otóż ludowe zwyczaje się potwierdzają).

Mały O. wsunął dwie miseczki tegoż rosołku, a Większy K. memląc i jedząc literkowy makaron palcamy zmęczył sztuk jeden.

Myślę co by tu im jeszcze zaserwować. Syrop z pędów sosny, co je Babcia U. zrywała w zeszłym roku - jezd.
Syropu z cybuli można by jeszcze narobić... Ale ten wania niespecjalnie i dziecka nosem kręcą. Aaa tam, spróbuję.

A co to ja chciałam zrobić...?
No tak, pranie codziennie mogę robić (i wychodzi na to, że robię bo ciągle się coś znajdzie do wyprania), ale to niespecjalnie wymagające zajęcie jest. Ale na ten przykład marzyło misie w polu porobić - resztę chwastów usunąć, nawieźć ziemi pod lelije i malwy co to misie pod oknami latem kwitnące marzą...
Ale nie wyjdę sama na dwór, bo bym musiała tych dwóch kaszlaków też wystawić, a jak ich wystawię to, choć pod moim okiem, zaczną w piłę kopać i znów się uchechłają (czytaj spocą i zmarzną). Oni nie potrafią chodzić. Oni tylko biegają.

Jak w tę sobotę chciałam odkurzyć dół, to co chwilę musiałam kontrolować sytuację przez okno, bo owszem za piłą nie biegali, ale usiedli na górze piachu (!), latali na wyścigi z taczką, a na koniec Mały O. pierdyknął grudą ziemi w ścianę domu...

Nie powtórzę co wykrzykiwałam do nich, ale jak ta sama ekipa pracowników co u sąsiada jakieś przeróbki robi stała przy drodze gdy wyjeżdżaliśmy do lekarza, to się na mnie gapili jak na jakąś ekstra brykę.

No i tak, mimo że Moni obiecałam, że ją z przetworami odwiedzę, Kochana przyjmij me usprawiedliwienie, bo chyba nic z tego nie wyjdzie - nie wiem co się w ciągu najbliższych 48 h wydarzy.
Małemu świszczą miechy.

I tym sposobem wiecie, ecie pecie, moje plany odleciały fruuuuuuuu hen daleko razem z tymi dzikimi gęsiami, co to przelatują i wrzeszczą raz po raz na naszym niebie...
I nikt mi nie wmówi, że jak czegoś nie widać, to tego nie ma. Widział kto na własne (nieuzbrojone) oczy bakterie i wirusy??? Nie.
A przez to gówno moja famila po kolei choruje.


Wpis powstał spontanicznie w celu odreagowania nudy i zabicia wolnego czasu od momentu przebudzenia się mego, do chwili obudzenia się moich podopiecznych. Startuje w międzyblogowym konkursie Fidrygauki "Finka z kominka" jako wprawka nr 4.
A tematem tej wprawki miało być:
No 1:
CZEGO MOJE OCZY NIE WIDZĄ, TEGO PO PROSTU NIE MA! - by Ania
No 2:
"Pofrunęła między chmury, wrzeszcząc ECIE-PECIE!" - by Moe

Głosowanie na wszystkie zgłaszane systematycznie wprawki [linki dostępne będą tutaj] zacznie się po 30.03.


UWAGA:

Na wpis można głosować klikając TUTAJ.

Głosowanie trwa do soboty 5.04. do godz. 23:59 (polskiego czasu).




poniedziałek, 3 marca 2014

"Sztywniak" M. Roach czyli co leżało przez rok przy łóżku

Autor: Mary Roach
Tytuł: "Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków"
Przełożył: Maciej Sekerdej
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 296 

zdjęcie okładki pochodzi ze strony wydawnictwa
Dzwony powinny w tym momencie dzwonić, a chóry anielskie wyśpiewywać alleluja! W końcu piszę o tej książce. Właściwie to moje drugie podejście. Pierwsze uczyniłam późnym latem chcąc poruszyć temat pewnego, pojawiającego się czasami pojęcia "pokolenie IKEA".
Konia z rzędem temu, kto potrafi mi wyjaśnić związek przyczynowo-skutkowy między nazwą pojęcia a sednem sprawy. Dla mnie, brak go tu.
A jaki związek ma szwedzka firma z niezwykłą książką autorstwa amerykańskiej dziennikarki i pisarki popularnonaukowej? Dla mnie dość prosty. Ale o tym później.

Książkę polecił i pożyczył mi MNK. Jednocześnie dostałam od niego do przeczytania powieść Simona Becketta z wyjaśnieniem i instrukcją, że najpierw muszę przeczytać powieść M. Roach dlatego, że opisuje istniejące w Ameryce "farmy śmierci", tj. instytucje, które prowadzą bardzo szczegółowe badania naukowe nad etapami rozkładu ludzkiego ciała. To stąd czerpał wiedzę Beckett do swoich kryminałów.

Jest to lektura dla osób o dość mocnych nerwach.

Opisane z detalami, aczkolwiek nie zbudzające (u mnie) obrzydzenia opisy rozkładających się zwłok, historyczne ujęcie procesów pożytkowania ciała od balsamowania umarłych w starożytności, poprzez średniowieczne i oświeceniowe eksperymenty aktualnej medycyny, Rewolucja Francuska i współczesność; jaki jest pożytek ze spożywania zasuszonych fragmentów martwego ciała, eksperymenty ze zwłokami poświęconymi wojsku i nauce, w tym branych do testów zderzeniowych samochodów i analizy wypadków lotniczych, proces kremacji, czy najnowsze pomysły szwedzkiego lobby ekologicznego - przegląd pośmiertnego życia nieboszczyków jest oszałamiający. I wszystko to podparte naukowymi badaniami, wizytami autorki w ośrodkach szpitalnych, akademickich, bibliotekach, wyjazdami zagranicznymi w rejony osławione kanibalizmem - jednym słowem: mamy tu rzetelną naukową robotę. Do tego wszystko opisane z taktem i wspaniałym poczuciem humoru.

Po lektura pozostały we mnie trzy mocne, czy jak je tu nazwać, kwestie:
- rozkładające się pod ziemią ciało, pochowane w tradycyjny sposób, nie rozkłada się tak jak my sobie to wyobrażamy - nie gnije całkowicie. Pozostaje zasuszona jak pergamin skóra.

- Kremacja to niezbyt ekologiczny sposób na pochówek. Okazuje się, że w ten sposób wydzielany jest do atmosfery ołów, pochodzący z plomb amalgamatowych. Co ciekawe, "podczas kremacji ciała mózg jest szczególnie odporny na całkowite wypalenie" (!).

- Szwedzi mają hopla na punkcie ekologii. Miłośnicy IKEI wiedzą o tym ;) Mary Roach trafiła do Szwecji, gdzie miała okazję poznać i towarzyszyć pani Susanne Wiigh-Mäsak, która ma proekologiczny pomysł na utylizację zwłok ludzkich. Jej propozycja, nota bene mająca poparcie króla Karola Gustawa i kościoła Szwecji, polega na zamrożeniu ciała w ciekłym azocie, następnie rozdrobnieniu go za pomocą ultradźwieków, liofilizacji tych elementów i stosowaniu otrzymanego "materiału" jako użyźniacz pod sadzone w ogródku rośliny.  "Na mamusi posadzimy rododendron..." Tak to mniej więcej może wyglądać. W Szwecji bowiem - tu pewnie bardziej merytorycznie mogliby wypowiedzieć się jej mieszkańcy i szwecjoluby - brakuje miejsc na pochówki, więc taki sposób zagospodarowania zwłok rozwiązuje kwestie przyszłości.
Kiedy stanie się to przyjętym zwyczajem? Niedługo czekać nam przyjdzie zapewne, myślę. Podobnie jak kremacje, które przyjęły się u nas już dość powszechnie (w Szwecji decyduje się na nią 70%), wszystko jest kwestią czasu i obyczajów.

Naprawdę warto przeczytać tę książkę i zastanowić się nad swoją przyszłością. Ta lektura daje niezwykłą możliwość oswojenia się z nieuniknioną perspektywą.
Jak dla mnie, poświęcenie własnych organów na potrzeby medycyny transplantacyjnej wydaje się jedyną drogą, którą moje ciało mogłoby sobie pójść po mojej śmierci...


Recenzja bierze udział w wyzwaniach:

- "Czytam literaturę amerykańską" u Basi Pelc w Czytelni;

- "W 200 książek dookoła świata" u Edyty w Zapiskach spod poduszki, kraj autora: Stany Zjednoczone;
(z Rosji to po sąsiedzku, nieprawdaż? Zresztą, gdzie z Rosji nie jest po sądziedzku ;-))

- "Czytamy polecane książki" u Marty Kor w MK czytuje, książka polecona przez
kolegę.


niedziela, 2 marca 2014

Share Week 2014 pod adresem Skorpiona...

Pierwszy raz biorę udział w Share Week 2014, który od 2012 roku organizowany jest przez Andrzeja Tucholskiego [więcej informacji tutaj].

Informuję, że to pandeMonia mnie tu zmobilizowała jak do służby wojskowej, niniejszym dziękuję za cynka, a Tobie kobieto życzę złota w miedzi i papierze. Jak szybko zdobyć 70 tysięcy mogłaś zobaczyć sobie na onecie ;) Obiecuję, że Cię odwiedzę i szykuj półki na słoiki. Ha!!!

Moje polecenia to:
1. Inwentaryzacja Krotochwil:  http://omnipotencja.blogspot.com - bardzo lubię sprawdzić co zainwentaryzowała, na poważnie i z przymrużeniem oka; bilans zawsze musi się zgadzać;

2. Skorpion w rosole: http://skorpionwrosole.blogspot.com - poezja prozą, poezja prozy i proza życia;

3. Todayornever: http://today-ornever.blogspot.com - ciekawe zdjęcia, zapadające w pamięci opowiadania...


Dobrego tygodnia Wam życzę.

sobota, 1 marca 2014

Świnki i wilki

Autor: Neville Astley, Mark Baker
Tytuł: "Domek dla wilków"
Tłumaczenie: Monika Kiersnowska
Obrazki pochodzą z bajki animowanej pod tym samym tytułem
Wydawca: Media Service Zawada sp. z o.o.
Rok wydania: 2014
Stron: 24
Wiek: od 0 do 6 lat


Najnowsza książeczka o Śwince Peppie z cyklu "Książeczki z półeczki" zatytułowana jest "Domek dla  wilków".
Tata świnka zaprojektował nowy dom, w którym mają zamieszkać sąsiedzi Peppy i George'a. Ale zanim to się stanie, małe świnki jadą zobaczyć jak się dom buduje. Szefem ekipy budowlanej jest pan byczek, który pozwala Peppie ułożyć pierwsze cegły pod fundament. Kiedy w końcu świnki przyjeżdżają obejrzeć gotowy budynek, stawiana jest już huśtawka na placu zabaw. Pod dom zajeżdża samochód z nowymi mieszkańcami, którymi okazuje się rodzina wilków. Tata wilk, chce sprawdzić czy ich nowy dom jest solidnie pobudowany i w tym celu "jak nie chuchnie i dmuchnie..." Ale tata świnka to fachowiec, i domek mimo próby, stoi dalej.

W celu wyjaśnienia młodym słuchaczom dlaczego tata wilk chce wyprobować trwałość budowli musiałam sięgnąć po inną książeczkę. Synkowie nie pamiętali już, że rok temu czytaliśmy bajkę o trzech świnkach. Była więc okazja, żeby przypomnieć sobie tę bajeczkę, ale w troszkę innej wersji:

Autor: Grzegorz Kasdepke
Tytuł "Trzy świnki"
Ilustracje: Agnieszka Żelewska
Wydawnictwo: Agora S.A.
Rok wydania: 2006
Liczba stron: 38
Wiek dziecka: od 0 do 7 lat


Do książeczki dołączony jest również audiobook czytany przez Magdę Umer. Nie zgromadziłam całej tej kolekcji, która ukazywała się przed laty. Stwierdziłam wtedy, że kupię te książki, które mnie zainteresują ze względu na bajkę.
Trochę teraz żałuję, bo treść opowiedziana jest niestandardowo. W "Trzech świnkach" autorem jest Grzegorz Kasdepke i od razu wyczuwa się swobodny, przystępny dla dzieci oraz żartobliwy ton opowieści. Treść jednak nie odbiega od oryginału, a towarzyszą jej bajecznie kolorowe rysunki.

Młodszemu bardzo spodobały się fragmenty, kiedy wilk przychodzi po kolei do każdej ze świnek i woła "Wyłaź". Tylko ostatnia świnka "która wcale leniwa nie była" odpowiada mu "Mówi się: dzień dobry", na co wilk: "Chyba dzień smaczny".
Bardzo fajna i wartościowa lektura dla dzieci, polecam!

Przeczytane w ramach wyzwania "Odnajdź wsobie dziecko" u Magdalenardo.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...